piątek, 27 czerwca 2014

9. Niespodzianka

Szedł powoli korytarzem, uważnie rozglądając się wokoło. Nie chciał spotkać jakiegoś ucznia. Wiedział, że skończyłoby się to niewygodnymi pytaniami typu: „Co ty tutaj robisz?” lub „Co cię tu sprowadza? Przecież skończyłeś Hogwart!”. Nie miał ochoty tłumaczyć się nikomu. Nie był w nastroju do „miłej” pogawędki z kimkolwiek.
Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył znajome drzwi. Podszedł do nich z pośpiechem i zapukał trzy razy. Odpowiedziała mu cisza. Zaklął pod nosem i pociągnął za klamkę. Zamknięte. Zresztą, nie powinien się dziwić, było już sporo po północy.
Próbując wymyślić jakiś w miarę etyczny sposób dostania się do środka, nie usłyszał zbliżających się kroków. 
Dopiero kiedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu, odwrócił się gwałtownie. Za nim z lekko zniecierpliwioną miną stała dziewczyna z burzą brązowych loków na głowie. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, ale kiedy nie doczekał się od niej tego samego, poczuł się niepewnie. Mógł poczekać do rana i jutro powiedzieć jej o wszystkim.
 — Co cię tutaj sprowadza, Harry? — zapytała Hermina ze zdziwieniem. Przyjrzała się przyjacielowi dokładniej, a kiedy nie zauważyła niczego niepokojącego, otworzyła drzwi i zaprosiła go gestem do środka.
 — Muszę z tobą porozmawiać — powiedział Potter, siadając na swoim ulubionym fotelu przed kominkiem.
 — O czym? Przecież widzieliśmy się wczoraj, a od tego czasu raczej nie wydarzyło się nic ekscytującego — odparła Gryfonka, patrząc na towarzysza ponaglająco.
Była niewyspana i nieznośnie bolała ja głowa. Cały dzień musiała użerać się ze Ślizgonami, którzy w niezwykle efektowny sposób postanowili umilić jej życie. Dopiero dziesięć minut temu skończył się szlaban ostatniego z żartownisiów, który — swoja drogą — był strasznie męczący. Nic więc dziwnego, że miała teraz wszystkiego dosyć. Mimo że nie powiedziałaby tego głośno, miała szczerą nadzieję, że Harry szybko sobie pójdzie.
 — Zerwałem z Ginny — mruknął chłopak od niechcenia, spoglądając na przyjaciółkę błagalnie. Granger w jednej chwili poczuła, jak całe zmęczenie z niej ulatuje, a zastępuje je gniew pomieszany z niedowierzaniem.
 — Co zrobiłeś? — wyjąkała.
 — No… zerwałem z nią — odpowiedział, już mniej pewnie, niż wcześniej. Skulił się na fotelu, oczekując wybuchu złości ze strony Hermiony.
 — Dlaczego?
 — Tylko mi nie przerywaj, kiedy będę mówił. Dwie godziny temu w Norze zjawiła się Gabrielle. Wiesz, jaka ona jest. Zawsze chce być w centrum uwagi, uwielbia być adorowana. Do tego ten jej czar wili… Nie, nie dałem się — rzucił, widząc, że jego towarzyszka już otwiera usta. — Siedziałem z Ginny w kuchni, a ta głupia Francuzka przyszła do nas. Próbowałem nie zwracać na nią uwagi, zresztą nawet nieźle mi to szło, cały czas rozmawiałem z Gin. I wtedy to się stało. Gabrielle zapytała mnie, czy pójdę z nią do ogrodu. Odpowiedziałem, że oczywiście, że nie. Nie wiem, czy Ginny tego nie zrozumiała, czy usłyszała coś innego… W każdym razie wstała i z płaczem wybiegła na zewnątrz. Poszedłem za nią, żeby wyjaśnić to wszystko. Porozmawialiśmy… albo raczej to ona mówiła, a ja stałem jak ten palant, modląc się, żeby już skończyła. Wrzeszczała, że jestem kłamcą, że wystarczy pierwsza lepsza dziewczyna, żebym zaczął się ślinić. Stwierdziła, że ona już nie wie, co we mnie widziała, bo jestem „dwulicowym dupkiem, niewartym złamanego knuta”, egoistą myślącym tylko o sobie. Było tam jeszcze kilka epitetów, ale wolę ich nie powtarzać. Najgorszy jednak był koniec. Powiedziała, że robi jej się niedobrze od samego patrzenia na mnie, że mną gardzi i że mam jej dać spokój. Co miałem zrobić? Przytaknąć jej? Nie będę się poniżał. Spełniłem jej prośbę.
 — Harry… — westchnęła Hermiona, patrząc na chłopaka ze współczuciem. Wiedziała, że Weasley’ówna jest porywcza i często mówi za dużo, ale teraz przeszła samą siebie. — Rozumiem cię doskonale. Sama też pewnie bym tak zareagowała, ale… może lepiej to przemyśl? Zawsze tworzyliście taką zgraną parę.
 — Zawsze? W szóstej i siódmej klasie zgadza się, byliśmy nierozłączni. Jednak nie zauważyłaś, że kiedy skończyliśmy Hogwart, ja i Ginny zaczęliśmy się od siebie oddalać? Nie miała dla mnie czasu, tak, wiem — owutemy, ale chociaż w niektóre weekendy mogła znaleźć dwie godzinki. Widujemy się tylko podczas zebrań Zakonu i w święta. Co to za związek?
 — Harry, związki na odległość też mają szansę powodzenia.
 — Może i tak, ale tylko wtedy, gdy obie strony tego pragną. Ginny wolała iść do Hogsmade z kolegami z Gryffindoru, niż napisać mi datę i pójść ze mną.
 — Nie przesadzaj, pewnie nie chciała zostawić Luny samej.
 — Luna chodziła tam z koleżankami z Ravenclawu.
 — Ja… nie dasz się przekonać, prawda? — zniecierpliwiła się dziewczyna. 
Mimo że nie chciała przyznawać przyjacielowi racji, było sporo prawdy w tym, co mówił.Panna Weasley mało czasu poświęcała Potterowi. Często wręcz zbywała go jakąś głupotą. Nieraz Hermina kryła swoją przyjaciółkę, wmawiając Harry’emu, że Ginny ma dużo nauki i nie da rady się z nim spotkać. Prawda jednak była zupełnie inna — w tym czasie rudowłosa świętowała kolejne zwycięstwo Gryfonów, lub „urodziny” koleżanki. Może to lepiej, że zerwali — Potter nie będzie już cierpiał.
 — Hermino, mogę cię o coś zapytać?
 — Śmiało.
 — Czy Ron jeszcze kontaktował się z tobą? — zapytał chłopak niepewnie. 
Hermiona tylko jemu pokazała nieszczęsny list od Rona. Później trochę tego żałowała, bo Harry był gotowy iść i wygarnąć wszystko Weasleyowi. Na szczęście odwiodła go od tego pomysłu i udało jej się wymóc na nim przysięgę, że nikomu o tym nie powie.
 — Nie. Nie widziałam go ani nie pisałam z nim od tamtej pory… to nawet lepiej. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy.
 — To nie twoja wina! On sobie coś ubzdurał i nie powinnaś się tym przejmować.
 — Ale, może gdybym go zapytała…
 — Nie ma co gdybać. Czasu nie cofniesz — powiedział Harry, obejmując Hermionę ramieniem.
 — Harry… Dobrze, że jesteś.
***
Drogi Sevciu!
Mam nadzieję, że udało mi się zdenerwować Cię już na samym początku. Masz rację, o to mi właśnie chodziło. Uwielbiam, kiedy się złościsz i żałuję, że nie mogę tego zobaczyć. 
Ale teraz przejdę do rzeczy. Potrzebna mi Twoja pomoc. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie powiedziałam Ci tego osobiście, ale miałam nagły wyjazd. Wrócę za jakieś dwa tygodnie, może wcześniej. Razem z Albusem musimy pomóc Madame Maxime i nie sądzę, żebyśmy szybko się z tym uporali. W każdym razie nie o tym miałam pisać.Przez te dwa tygodnie razem z Filusem będziecie decydować o ważnych dla szkoły sprawach. Nie ciesz się tak! To nie wszystko. Wiesz pewnie, że trzeba zorganizować wszystko na Bal Powitalny. Też uważam, że to głupota, ale Dumbledore nie odpuści. Wystarczy Ci na to tydzień. Zresztą, Hermiona Ci w tym pomoże. Już ją o to prosiłam i się zgodziła. Wiem, że sam zapomniałbyś o najważniejszych rzeczach, bo nie chodzisz na takie imprezy. Postaraj się zachowywać wobec panny Granger przyzwoicie. Słyszałam, że ostatnio niezbyt miło ją potraktowałeś. Nie, to nie ona mi o tym powiedziała. Jest zbyt dumna, żeby przyznawać się do takich rzeczy. Wiesz, że ona jest do Ciebie bardzo podobna? To samo spojrzenie na świat, ta sama głupia duma. Bylibyście świetną parą. No, przestań się już tak denerwować. Wiesz przecież, że żartuję. Ona jest inteligentna i nigdy nie poleciałaby na takiego dupka z lochów jak Ty. Dobra, dobra — nie jesteś dupkiem z lochów. Mylisz się, wcale z Ciebie nie drwię. Jakże bym śmiała robić coś takiego? 
W każdym razie odpisz, czy się zgadzasz. Nie, nie masz wyboru. To polecenie służbowe i nie możesz odmówić

Minerwa
PS: Albus prosił, żebym Ci przekazała: „Nie marszcz tak brwi, bo zostanie Ci tak na zawsze”.
Severus z każdą linijką czytanego tekstu czuł narastający gniew. Zdenerwowała go prośba, a raczej polecenie McGonagall, ale powodem jego największej irytacji był fakt, że kobieta zna go na wylot. Doskonale wiedziała, w których momentach wzbudzi jego złość, a w których uśmiech.Jak to się stało? Przecież nie dopuszczał do siebie ludzi na tyle, żeby byli w stanie go poznać, a tym bardziej zrozumieć. Jednak jej się udało. 
W pewnym sensie mężczyzna czuł nawet podziw wobec starszej koleżanki. Udało jej się coś, czego do tej pory nikt nie dokonał. Nie dość, że go przejrzała, to jeszcze potrafiła z nim wytrzymać. 
Snape nie przyznałby się do tego nikomu, ale doskonale wiedział, że jest nieznośnym palantem, myślącym przeważnie tylko o sobie. Słyszał to nie raz. Nawet Lily mu to kiedyś powiedziała.
Spojrzał ponownie na list i uśmiechnął się złośliwie. Niedoczekanie. Owszem, zorganizuje ten głupi bal, ale nie zamierza być miły dla tej idiotki Granger. Uprzykrzy jej życie na wszystkie możliwe sposoby.
***
 — Nie wydaje ci się, że postąpiliśmy wrednie wobec niego? — zapytała ciemnowłosa kobieta, patrząc na swojego towarzysza z nutą niepewności.
 — Nie, nie wydaje mi się. Potrzeba mu trochę odmiany i towarzystwa kogoś równie wygadanego, jak on — odpowiedział pewnie mężczyzna, puszczając oko do brunetki.
 — Oni się pozabijają. Mogłeś odwołać ten głupi Bal Powitalny, kiedy dowiedziałeś się o naszym wyjeździe.
 — Dzieciom należy się jakaś rozrywka; mówię tutaj także o naszym drogim Severusie — roześmiał się Dumbledore.
 — Może i masz rację. Nadal jednak uważam, że po naszym powrocie znajdziemy dwa groby na błoniach.
 — Masz tendencję do nadmiernego dramatyzowania, Minerwo. Znasz Snape’a jak nikt i wiesz, że nie zabije niewinnej dziewczyny, choćby nie wiem jak działała mu na nerwy. A o ile ja znam pannę Granger, to szybciej zamknie go w pokoju bez klamek, niż go zamorduje.
 — Mam taką nadzieję. W każdym razie lepiej już o tym nie rozmawiajmy, bo wykraczemy jakieś nieszczęście…
 — Jesteś czarownicą, a wierzysz w takie bzdury?
 — Przezorny zawsze ubezpieczony. A skoro już mowa o przezorności, to co my mamy w ogóle do zrobienia?
 — Madame Maxime wezwała nas na jakieś tajne zebranie. Później musimy udać się do Albanii i do Nurmengardu.
 — Ale przecież…
 — Wiem, kochana, wiem. Musimy odwiedzić mojego starego znajomego. Mniemam, że nie będzie to miła wizyta. Zresztą, nic w tym dziwnego. Nikt nie ucieszyłby się na widok swojego oprawcy.
 — Albusie, nie jesteś żadnym oprawcą. Czyniłeś swoją powinność. Gdybyś nie wtrącił go do więzienia, teraz pewnie siałby równie wielkie spustoszenie, co Voldemort, albo — co gorsza — połączyłby z nim siły.
 — Grindelwald? Szczerze w to wątpię. Myślę, że on w głębi duszy gardził Tomem. Prawdą jest, że był okrutny i żądny władzy, ale nie przesiąknięty złem do szpiku kości. Pogardzał tę najgorszą czarną magią. A czy Voldemort nie jest jej zwolennikiem? Pomyśl tylko o jego próbach stania się nieśmiertelnym.
 — Z tym może i się zgodzę — powiedziała McGonagall z wahaniem — ale nie wmówisz mi, że Gellert nie był zwolennikiem czarnej magii. Przecież mordował i torturował niewinnych ludzi. Czy ktoś taki nie jest zły?
 — Owszem, był, jest i zapewne zawsze będzie zły. Jednak nie może w swoim okrucieństwie równać się z Tomem.
 — Nie broń go!
 — Nie bronię go. Przyznaję, kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale to się zmieniło. Nie podzielam jego światopoglądu, potępiam jego postępowanie. Minerwo, zrozum, że czarne nie zawsze jest czarne. Wystarczy spojrzeć na Severusa. Wszyscy uważają go za okrutnika, jednak prawda jest zupełnie inna. Mało kto próbuje zrozumieć, dlaczego on zachowuje się teraz tak, a nie inaczej. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, ze Grindelwald miał powody do tego, żeby stać się „drugim najstraszliwszym czarnoksiężnikiem wszechczasów”? W to nie uwierzę.
 — Ależ moja droga! Nigdy nie powiedziałem i nie powiem czegoś równie bezsensownego. Wybacz mi, ale musimy przerwać naszą pasjonującą rozmowę, bo zaraz odlatuje nasz świstoklik. Na trzy. Raz, dwa, trzy!
______________________________
Dziękuję za wszystkie komentarze, cieszę się, że komuś ten blog się podoba. Dzięki Wam mam ochotę pisać. Cieszą mnie miłe słowa, jednak krytyka także jest wskazana — będę wiedziała co mam poprawić.
Dziękuje may jailer za sprawdzenie i poprawienie rozdziału. Jesteś niesamowita!;) Przy okazji chciałabym Ci jeszcze raz pogratulować tak dobrych wyników na maturze! Zdolniacha;)
I jeszcze jedno — kolejny rozdział powinien ukazać się niedługo — jest już nawet sprawdzony. Wyszedł jednak tak beznadziejny, że muszę coś do niego dopisać.

piątek, 20 czerwca 2014

8. List

Hermiona, zszokowana, przyglądała się kartce, którą trzymała w ręce. Czuła, jak przez całe jej ciało przebiega nieprzyjemna fala chłodu, przyprawiając ją o dreszcze. Jak on mógł zrobić coś takiego? Zepsuł wszystko. 
Ufała mu, kochała go. Może ostatnio im się nie układało, jednak to nie powód do tak ostrych słów. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz nie zrobiła niczego, żeby je powstrzymać. Po co miałaby to robić? Równie dobrze wyszłoby jej udawanie, że nie dostała żadnej sowy. 
Spojrzała jeszcze raz na wygnieciony już list, próbując zebrać myśli. 
Droga Hermiono! 
Właśnie wróciłem z misji. Wiem, miałem Cię odwiedzić. Uwierz mi, że nie jest to dobry pomysł. Lepiej załatwić to przez sowią pocztę. Masz rację, jestem tchórzem. Nie umiałbym Ci powiedzieć tego prosto w oczy. Jednak tak będzie lepiej. Dla mnie, dla Ciebie i dla Harry’ego. Mam już dość udawania i chciałbym wyjaśnić wszystko raz na zawsze.
Przyjaźnimy się od wielu lat, znasz mnie na wylot i wiesz, że nigdy nie skrzywdziłbym Cię specjalnie. Kocham Cię, ale nie jak dziewczynę, tylko jak siostrę. Moje uczucie do Ciebie wypaliło się już dawno. Nie chciałem mówić Ci tego wcześniej, ale teraz nie mam innego wyboru. Odebrałaś mi spokój, marzenia i przyjaciela. I tak nie rozumiesz, o co mi chodzi. Nic nowego. Zawsze byłem zbyt głupi, żebyś zrozumiała, o co chodzi w moim „bełkocie”. Gdybyś jednak czytała między wierszami, wiedziałabyś, że od szóstej klasy marzę, żeby zostać nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Odebrałaś mi ten sen. Wybrali Ciebie, a Ty się zgodziłaś. Nie zapytałaś mnie o zdanie. Nie obchodziło Cię, co o tym sądzę, czy mnie zraniłaś. Nie. Dlaczego więc ja muszę liczyć się z Twoim zdaniem i Twoimi uczuciami? Wiem, że Harry jest po Twojej stronie, powiedział mi to. Wygarnął mi wszystkie moje wady. On kocha Cię bardziej ode mnie. Ty także go kochasz. Wiem o tym doskonale. Ginny też tak uważa. Po co więc nas zwodzicie? Po co udajecie przywiązanie do nas? Jesteście okrutni. Teraz to już koniec. Macie wolną drogę, nie będę Wam przeszkadzał.
Wiedz, że robię to, co muszę. Nie mogę postąpić inaczej. Żegnaj!
Ron 
Jak on mógł? Przecież do tej pory wszystko układało się dobrze. To prawda - mieli ciche dni, ale to się zdarza w każdym związku. Powinna mu odpisać. Pewnie tego po niej oczekuje. Tylko co ma napisać? Że ją zranił, że nie wie, o co mu chodzi? Ma mu odpisać, że myli się co do Harry'ego, że wcale go nie kocha? To byłoby zbyt banalne. 
Po raz pierwszy od długiego czasu nie wiedziała, co powiedzieć. Odłożyła list od Rona na dno szuflady, mając nadzieję, że gdy rano się obudzi, to wszystko okaże się złym snem, a list magicznie wyparuje. Wiedziała, że zamartwianie się nic nie da. Ron już podjął decyzję.
***
Severus siedział za swoim biurkiem, z niesmakiem spoglądając na pisma od dyrektora leżące przed nim. Były zaadresowane do Hermiony Granger, dlaczego więc leżały w jego gabinecie? Wątpił, żeby Dumbledore był na tyle głupi i kazał skrzatowi zanieść je do niewłaściwej komnaty. Wątpił także, żeby skrzat był na tyle nierozgarnięty, że pomylił nauczycieli. Nasuwało mu się tylko jedno rozwiązanie: McGonagall. 
Mistrz Eliksirów czuł, że Minerwa maczała w tym palce. I pewnie chce, żeby zaniósł te dokumenty do Granger. Niedoczekanie. Nie będzie posłańcem. Zawoła jakiegoś skrzata domowego i o załatwi sprawę. Tylko że jest już grubo po północy.Wstał, ściskając w dłoni papiery i powoli, z niechęcią, ruszył do drzwi. Odda te głupie listy tej napuszonej Gryfonce i będzie miał spokój. Tak, to idealne rozwiązanie. Zresztą będzie miał okazję wyżyć się na kimś, a Panna- Wiem- To- Wszystko jest doskonałym obiektem drwin. Poprawi sobie humor i wróci do siebie.
Zapukał do drzwi, jednak odpowiedziała mu cisza. Szarpnął za klamkę, a drzwi natychmiast ustąpiły.
 — Co za głupia dziewucha — mruknął, wchodząc do komnat Hermiony. Dopiero po chwili zauważył dziewczynę, leżącą skuloną na łóżku. Nie dość, że zostawiła otwarte drzwi, to jeszcze poszła sobie spać.
 — Granger! — warknął. — Przyniosłem pisma od Dumbledore’a.
 — Połóż je na biurku i idź sobie — odpowiedziała Gryfonka stłumionym głosem. Czyli jednak nie spała.
 — Nie mam zamiaru nigdzie iść. Szczerze mówiąc, bardzo mi tutaj wygodnie — powiedział Severus, siadając na fotelu przy kominku.
 — Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a już szczególnie z tobą, więc bądź tak miły i sobie idź — wycedziła dziewczyna, podnosząc się z łóżka.
 — Straszne — zadrwił. — Nigdzie nie idę. Zresztą, nie zamierzam puścić ci płazem zwracania się do mnie na „ty”.
 — Mogę mówić do CIEBIE jak mi się podoba, a wiesz dlaczego? Dlatego, że jesteś u mnie — wysyczała Hermiona, czując jak powoli traci nad sobą panowanie. Łzy mimowolnie zaczęły napływać jej do oczu i tylko końcówką samokontroli zdołała je powstrzymać.
 — Mylisz się moja droga. Jestem od ciebie starszy i należy mi się szacunek.
 — Na szacunek trzeba sobie zasłużyć.
 — Co się stało z tą bojaźliwą i prawą kujonką? Od kiedy to tak bezkarnie pyskujesz nauczycielowi?
 — Nigdy nie byłam bojaźliwa! A ty nie jesteś już moim nauczycielem.
 — Czyżby? Jakoś nie przypominam sobie dowodów twojej odwagi.
 — Aż tak ci pamięć szwankuje? Rozumiem, starość nie radość, Sevciu.
 — Co ty powiedziałaś? — krzyknął Snape zrywając się na równe nogi. Tego już było za wiele. Przyszedł zabawić się kosztem tej zarozumiałej dziewczyny, a tymczasem to ona stroi sobie z niego żarty. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że sytuacja tak szybko się odwróciła i z drapieżcy stał się zwierzyną.
 — Wyraziłam tylko swoją troskę — zaśmiała się dziewczyna. — W twoim wieku zaniki pamięci są jak najbardziej naturalne. Chociaż mimo wszystko powinieneś skonsultować się z Panią Pomfrey.
 — Nie potrzeba mi twojej troski, a tym bardziej opinii.
 — Ja nie wyrażam żadnych opinii. Stwierdzam tylko fakty. Coś w tym złego?
 — Głupia dziewucho! Nie dziwię się, że Weasley z tobą nie wytrzymał. Jest głupi, ale nie na tyle, żeby z tobą być.
 — Słucham? — zapytała Hermina, momentalnie blednąc. Severus uśmiechnął się tryumfalnie, widząc, że trafił w czuły punkt dziewczyny. A jednak mu się udało. — To, co słyszałaś, Granger.
 — Skąd… skąd wiesz? 
 — Widziałem, jak się posprzeczaliście na ostatnim zebraniu Zakonu. Nie jestem głupi, potrafię połączyć fakty.
 — Wynoś się! Wynoś się natychmiast z mojej komnaty!
 — Nie tak ostro, Granger. Jeszcze ci się język stępi od tych krzyków. I z kim się wtedy będę kłócił?
 — Wynocha! — krzyknęła Hermina przez łzy. 
Czuła, że jeśli Mistrz Eliksirów nie wyjdzie natychmiast z jej komnaty, rozpłacze się na jego oczach. A na to nie mogła sobie pozwolić. Już i tak ją upokorzył, nie wytrzyma dalszej porcji drwin z jego strony.Dopiero kiedy zobaczyła, że mężczyzna jej posłuchał, zatrzasnęła drzwi, zabezpieczyła je kilkoma zaklęciami i szlochając, rzuciła się na łóżko.
***
Sama nie wiem jak to się stało. Przypadek? Zrządzenie losu? Przeznaczenie? A może po prostu szczęśliwy traf? Nie mam pojęcia. Jednak cieszę się, ze do tego doszło. Zakochałam się i nic na to nie poradzę. 
Kocham go nieprzytomnie, do szaleństwa. Wiem, jestem idiotką. Nic na to nie poradzę. Kiedy zamykam oczy, widzę jego twarz, czuję jego zapach, słyszę jego oddech. Jednak, kiedy je otworzę, on znika, nie ma go przy mnie. Czuję pustkę. Samotność mnie przytłacza, nie pozwalając oddychać, zabija mnie powoli, boleśnie, nieodwracalnie.
Dlaczego on? Spośród tylu ludzi, wybrałam właśnie jego. Dlaczego? To gburowaty złośliwy egoista, myślący tylko o tym, jak uprzykrzyć życie innym. Tyle razy próbowałam się do niego zbliżyć! Za każdym razem odtrącał mnie, mówiąc, że mnie nie potrzebuje, że nie chce mnie znać. 
Tyle razy słyszałam z jego ust: „Mam cię już dosyć! Odejdź!”. Ale ja nie odeszłam. Nie mogę, nie chcę. On mnie potrzebuje, ja potrzebuję jego.Kiedy mówiłam o przyjaźni twierdził, że coś takiego nie istnieje pomiędzy kobietę a mężczyzną. Kiedy wspominałam o miłości, wyśmiewał mnie. Może gdyby wiedział… tyle razy próbowałam mu powiedzieć. 
Chciałam wyznać mu prawdę. Wykrzyczeć prosto w twarz: „Kocham cię i nic na to nie poradzisz! Kocham cię, słyszysz? Kocham!”. Nie dałam rady. Stchórzyłam. Nienawidzę się za to.
***
Czemu ona mi to robi? Przychodzi tutaj taka pełna życia i energii. Patrzy na mnie z taką ufnością, zrozumieniem. Nie uważa mnie za zdrajcę. Dla niej nie jestem wrakiem człowieka. Jakże ona się myli! Niczego nie rozumie. Przeze mnie oni nie żyją. To ja ich zabiłem. Moja głupota i brak opanowania. Mój długi jęzor i moja irracjonalna nienawiść. Gdybym nie był taki dziecinny, nie doszłoby do tego. Dopiero teraz to zauważam. 
Wielu moich znajomych, patrząc na mnie, mówi: „Stary, ale się zmieniłeś! Nie poznaję cię!” Sam siebie czasami nie poznaję. Przeszłość pozostawia w nas trwały ślad. Nic go nie zmaże. Nigdy nie zapomnę tego, co zrobiłem… Nawet ona mi nie pomoże.
Kiedyś powiedziała mi, że chce być moja przyjaciółką. Jak można się przyjaźnić z kimś takim jak ja? Jak można się przyjaźnić z potworem? Przyjaźń to zaufanie. Mnie nie można zaufać. Już nie.
Powiedziałem jej, że nie istnieje przyjaźń pomiędzy mężczyzną i kobietą. Zraniłem ją. Widziałem to w jej oczach. Tych pięknych, ciemnych, pełnych miłości oczach. Ale ja nie chciałem jej zranić. Chciałem tylko, żeby przestała udawać, że mnie lubi, że jej na mnie zależy. Odwróciła się ode mnie i powiedziała, że nie mam racji głosem, w którym słyszałem żal. Żal do mnie. 
Miałem wtedy ochotę paść na kolana, przepraszając i błagając ją o wybaczenie. Nie zrobiłem tego. Nienawidzę się za to.
_______________________________________________________
Dziękuję wszystkim za komentarze, bardzo mnie to motywuje. Każdy Wasz miły komentarz i każda krytyka sprawia, że od razu mam ochotę pisać więcej;) Dziękuję bardzo mojej becie za poprawienie moich wypocin!:) Wiem, że nie zawsze stawiam przecinki tam gdzie powinnam i robię błędy, dlatego dziękuję bardzo may jailer za poprawienie tego rozdziału. Mam nadzieję, że Wam się podoba.

niedziela, 15 czerwca 2014

7. Niespodziewana wizyta

Dumbledore siedział w swoim ulubionym fotelu, spoglądając w okno. Od spotkania z Severusem jego myśli zaprzątały słowa Mistrza Eliksirów: „Kogo teraz zamierzasz poświecić?”. Okrutne, ale prawdziwe. 
Będąc głową Zakonu Feniksa, Albus często musiał podejmować trudne decyzje. Wiele razy był zmuszony wybierać mniejsze zło. Każdy wybór niósł za sobą liczne konsekwencje. Chcąc uratować jakąś osobę, często skazywał na śmierć inną. Później zagłuszał wyrzuty sumienia, tłumacząc swoje postępowanie dążeniem do większego dobra. Nawet w jego myślach brzmiało to idiotycznie, ale pozwalało na pewien czas, stłumić poczucie winy. 
Posyłał Snape’a na zebrania Śmierciożerców, chociaż wiedział, że mężczyzna jest tam nierzadko torturowany oraz zmuszany do zabijania niewinnych osób. Wysłał Rona, żeby znalazł księgę, mimo iż miał świadomość, że chłopak może zostać schwytany. Większe dobro. A może to zwyczajne błędy? Coraz więcej błędów. A może zbyt dużo poświęca, aby osiągnąć cel? Ale czy cel jest wart takiego poświecenia? 
Dyrektor z zadumą spojrzał na Feweksa, siedzącego na jego ramieniu. Feniks zawsze wiedział, kiedy Dumbledore jest przygnębiony. Tak było i tym razem. Ptak jakby wyczuwając niepokój Albusa, rozpoczął swoją pieśń. Piękną i krzepiącą. Mężczyzna wsłuchał się w nią, szukając ukojenia. W pewnym momencie Feweks ucichł, a na schodach rozległy się szybkie kroki. 
Po chwili do pomieszczenia weszła Narcyza Malfoy. Kobieta wyglądała okropnie — zwykle ciasno spięte włosy, teraz sterczały we wszystkie strony. Jej piękna twarz o arystokratycznych rysach upstrzona była czerwonymi plamami, rozmazany tusz spływał jej po policzkach, a w jej oczach czaiło się szaleństwo. Bez słowa wstępu usiadła naprzeciw staruszka i wyszeptała łamiącym głosem:
 — Pomóż mi, błagam…
 — Pragnę zauważyć, że jest już noc. Pani wizyta tutaj jest nieuzasadniona i wręcz niepożądana — powiedział oschle czarodziej.
 — Wiem, że nie mam prawa przychodzić, ale… — wyszeptała przez łzy, chwytając się za głowę, w geście rozpaczy. Przez chwilę kiwała się w przód i w tył, próbując się uspokoić, a kiedy jej się to nie udało, mówiła dalej, łkając. — Wiesz, jak to jest kogoś kochać nad życie? Kochać kogoś tak bardzo, że jesteś w stanie poświęcić dla niego wszystko? Kochać kogoś tak, że dalsze życie bez niego wydaje się nie mieć sensu?
 — Nie rozumiem, o co pani chodzi — odpowiedział dyrektor, patrząc na kobietę z pogardą. Po raz pierwszy rozmawiał z Panią Malfoy w cztery oczy. Do tej nie czuł takiej potrzeby, z resztą kobieta także nie zaszczycała go swoją uwagą.
 — On się dowiedział… Zrozumiał, że Draco jest szpiegiem…
 — Voldemort? W jaki sposób?
 — Mój syn jest zdolny, potrafi uchronić swój umysł przed penetracją z zewnątrz. Jednak jego przyjaciele nie. Czarny Pan jest silny… Przed nim nic się nie ukryje. Dzisiaj dowiedział się, że Draco szpieguje dla ciebie. Powiedzieli mu... Oni... Ja... Błagam, uratuj go — łkała kobieta. 
Dumbledore przyglądał się jej przez chwilę. Uważał ją za nie warta uwagi marionetkę Voldemorta, to prawda. Jednak tutaj chodziło o młodego Malfoy’a. Chłopak był mu potrzebny. Dzięki niemu był w stanie dowiedzieć się, z pozoru nieistotnych, informacji o poplecznikach Voldemorta. Bella ufała Draconowi jak mało komu. Nie może stracić takiego sprzymierzeńca.
 — Gdzie on teraz jest?
 — W Norze. Błagam, pomóż mi… On... On jeszcze o niczym nie wie. Nie ma pojęcia, że musi się ukrywać.
 — Co zrobisz w zamian?
 — Wszystko, zrobię wszystko.
 — Dobrze. W takim razie złóż Wieczysta Przysięgę, że zastąpisz Draco w roli szpiega. Dasz radę?
 — Ja… — zawahała się czarownica, jednak widząc badawcze spojrzenie staruszka, przytaknęła i wyciągnęła prawą rękę. 
Dyrektor ujął jej dłoń, uniósł różdżkę i zaczął mówić:
 — Czy przysięgasz stać od tej pory po stronie Zakonu Feniksa i za wszelką cenę, nawet życia, próbować zwalczyć Lorda Voldemorta?
 — Przysięgam — powiedziała twardo Narcyza, a czerwony promień oplótł ich dłonie.
 — Czy przysięgasz dostarczać Zakonowi Feniksa cennych informacji dotyczących planów Czarnego Pana?
 — Przysięgam.
 — Czy przysięgasz zachować tajemnicę, jaką jest nasza umowa?
 — Przysięgam.
 — Czy przysięgasz słuchać moich rozkazów i wypełniać je?
Kobieta wahała się przez chwilę, jednak w końcu szepnęła:
 — Przysięgam.
***
Hermiona siedziała na parapecie w swoim pokoju, czytając wielką księgę zatytułowaną: Czarna Magia i jej mroczne aspekty. Co jakiś czas, z wyraźną niechęcią, podnosiła oczy znad książki, żeby spojrzeć na zegarek. Za każdym razem upewniwszy się, że ma jeszcze sporo czasu, na powrót zagłębiała się w lekturze. 
W pewnym momencie podniosła gwałtownie głowę, wpatrując się niepewnie w drzwi. Po chwili wszedł przez nie przystojny, ciemnowłosy chłopak, uśmiechając się promiennie. Dziewczyna odwzajemniła gest, wskazując mu fotel, naprzeciw niej.
 — Przyszedłem się pożegnać — rzucił chłopak, siadając.
 — Przecież w każdej chwili będziesz mógł przyjść do mnie, do Hogwartu — odpowiedziała czarownica, odkładając książkę.
 — Wiem, ale najprawdopodobniej jutro wracamy z Ronem do Albanii.
 — Szkoda, że nie będzie mnie z wami — powiedziała Granger. Po chwili zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś usilnie. Nie znalazłszy odpowiedzi, spytała:
 — Ron miał wrócić dwie godziny temu. Jeszcze go nie ma?
 — Dumbledore wpadł tutaj niedawno i powiedział, że jego misja się trochę przedłużyła.
 — Trochę?
 — Będzie wieczorem.
 — Powiedz mu, żeby do mnie wpadł — mruknęła Hermiona, wstając.
 — Powiem. Tyle że musisz mi coś obiecać w zamian.
 — Cóż takiego?
 — Odejmij Ślizgonom jak najwięcej punktów.
 — To mogę ci obiecać i to z czystym sumieniem — zaśmiała się dziewczyna, puszczając oko do przyjaciela. 
 — A teraz musiałabym już iść. Przyjdź do mnie, jak wrócicie.
 — Przyjdę. Muszę odwiedzić mojego ukochanego profesora — rzucił Harry, zacierając ręce.
***
Severus powoli przechadzał się po swoim gabinecie, klnąc pod nosem na dyrektora. Tyle razy mówił temu upartemu staruszkowi, że popełnia głupstwo. Na misje powinien wysyłać w pełni wykwalifikowanych, a przede wszystkim doświadczonych Aurorów, a nie dzieci, które dopiero co skończyły Hogwart. Dumbledore nie posłuchał. Jak zwykle. 
Teraz są między młotem a kowadłem. Z jednej strony, na szali leży życie wszystkich Weasleyów, z drugiej Pottera i Granger. Mogą ich ukryć. Wszystkich. Tylko co to da? Na dłuższą metę będzie to mało wygodne i męczące. Poza tym z zaklęciem ciążącym na Ronie nie będzie to takie łatwe. Nawet najwymyślniejsze sposoby ochrony nic tutaj nie pomogą. Można wystawić go na pewną śmierć, jednocześnie ocalając pozostałych. To byłoby najlepsze wyjście. Tylko że dyrektor się nie zgodzi. Nie… Młody Weasley jest zbyt cenny. Zostaje tylko zabicie Belli. Tylko kto się tego podejmie? Kto będzie w stanie ją zabić? Teraz kiedy z rezydencji Malfoyów może wychodzić tylko w towarzystwie Czarnego Pana? Gdyby tak Narcyza… Nie. Ona jest wierna swojemu panu. Nigdy go nie zdradzi, tak samo, jak Lucjusz. Ale czy…?
Snape spojrzał na kominek, w którym pięć minut i czterdzieści dwie sekundy temu miała pojawić się Granger. Początkowo miała ‘wylądować’ u Minerwy, ale McGonagall umyśliła sobie na dzisiaj odwiedziny u kuzynki. Bzdury. Dobrze wiedział, że jej kuzynka się do niej nie odzywa. Zrobiła to na złość. Tego był pewien. Teraz musi siedzieć i czekać na Pannę Wiem — To — Wszystko. Miał nadzieję, że ta, chociaż się nie spóźni. Widać nadzieja matką głupich. Zdecydowanie. Jak ona może uczyć? Na lekcje też będzie się spóźniać? Będzie pewnie miłą dla wszystkich i pozwoli sobie wchodzić na głowę. Głupota — typowo gryfońska. 
Sześć minut, trzynaście sekund.
Pewnie będzie odejmować Ślizgonom punkty za każdą głupotę. Niedoczekanie! Slytherin w tym roku zdobędzie Puchar Domów. Już on się o to postara. Teraz kiedy nie ma już Pottera, który dostaje punkty za samo bycie Potterem, Gryffindor ma nikłe szanse na zwycięstwo.
Siedem minut, dwie sekundy.
A miał iść do Trzech Mioteł. Trudno. Napije się trochę w Gabinecie. Jeśli ta stara jędza nie pochowała wszystkich butelek Ognistej.
Osiem minut, dwadzieścia dwie sekundy.
Wreszcie.
 — Panna Wszystkowiedząca, nie wie co to zegarek? Masz osiem i pół minuty spóźnienia — warknął Severus, patrząc na dziewczynę z politowaniem. Klęczała na jego dywaniku. Nawet na nogach nie potrafi się utrzymać. — Nie musisz od razu klęczeć. Wybaczam.
 — Nie klęczę z tego powodu. To przez bagaże — odpowiedziała, zaciskając zęby. Więc tak. Nie przeprosi za spóźnienie?
 — Nie musisz się wstydzić — rzucił. — Rozumiem, że powalam na kolana.
 — Sprzeczności — parsknęła, uśmiechając się drwiąco. — Najpierw niby przepraszam cię na kolanach, a teraz zachwycam się, tak? Powinieneś się zdecydować.
 — Przede wszystkim — powiedział przez zaciśnięte zęby — masz się do mnie zwracać per pan. Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci do mnie mówić na ty.
 — Cóż… Severusie — odparła, nie kryjąc nawet złośliwego uśmieszku. Jak ta dziewczyna potrafi działać na nerwy! — Oboje jesteśmy nauczycielami. Dziwnie by było, gdybym mówiła do ciebie profesorze.
 — Co nie znaczy, że możesz mówić do mnie "Severusie"!
 — Wolisz Sev?
 — Wynoś się z moich komnat! — wrzasnął, zdenerwowany. Granger wyraźnie go podpuszczała. Widział to, ale nie potrafił się opanować.
 — Skoro tak… Do zobaczenia w Wielkiej Sali. Zajmę ci miejsce.
Jaka ta dziewczyna jest zarozumiała! I on miał z nią współpracować. Co prawda, nikt nie mówił, że mają razem pracować, ale znał Minerwę. Wiedział, że jeśli tylko jej podpadnie, wredna Gryfonka pobiegnie do Albusa, szepnie mu kilka bzdurnych słówek, a stary szaleniec zrobi wszystko, o co kobieta go poprosi. Jedyne rozwiązanie to bycie miłym dla McGonagall. Tylko jak można być dla niej miłym? Lubił ją, była mu bliska, ale go prowokowała, podobnie jak Hermiona. Może to jakaś cecha Gryfonek? Możliwe.

sobota, 7 czerwca 2014

6. Pretensje Panny Weasley

Snape siedział w swoim gabinecie, czytając książkę. Zawsze go to uspokajało, a w obecnej sytuacji spokój był rzeczą wskazaną. Pierwszy raz od wielu miesięcy spotkanie z Czarnym Panem wytrąciło go z równowagi. Wiedział, że czarnoksiężnik jest bezwzględny i okrutny, jednak nie przypuszczał, że tak bardzo. 
Nie pierwszy raz Voldemort postępował w taki sposób, szantażem i podstępem zdobywając posłuszeństwo. Severus nigdy się tym nie przejmował, ale dzisiaj było inaczej. Groźba Czarnego Pana, mimo że skierowana do kogoś innego, podziałała także na Mistrza Eliksirów. 
Mężczyzna nie chciał się przyznać nawet sam przed sobą, ale współczuł młodzieńcowi uwięzionemu w lochach Malfoy Manor. Wiedział, że chłopak został postawiony przed niezwykle trudnym wyborem, który zaważy na całym jego życiu. Snape rzucił okiem na zegarek i powoli podniósł się z miejsca. Spojrzał tęsknym wzrokiem w stronę łóżka i niechętnie ruszył do drzwi. Po wyjściu na korytarz dokładnie je zamknął i poszedł w stronę Gabinetu Dyrektora.
 — Dropsy cytrynowe — mruknął do gargulca, uśmiechając się kpiąco. 
Zamiłowanie Dumbledore’a do mugolskich słodyczy było dla Severusa kolejnym dowodem na to, że starzec zaczyna dziwaczeć. Po chwili figura odsunęła się bezszelestnie, odsłaniając schody. Snape pokonał je w kilku susach i bez pukania wszedł do pomieszczenia.
 — Dobry wieczór Severusie — przywitał się Albus, spoglądając na swojego gościa uważnie. Nie spodziewał się go dzisiaj, a już szczególnie o tej porze. — Co cię do mnie sprowadza?
 — Przyszedłem zdać sprawozdanie — odpowiedział czarnowłosy mężczyzna, mimowolnie zaciskając pięści.
 — Więc słucham.
 — Nic nowego — parsknął Mistrz eliksirów, siadając na fotelu. — Czarny Pan wezwał mnie dzisiaj dość niespodziewanie. Myślałem, że chce coś ze mną omówić. Nie myliłem się. Wykorzystując twoją nieuwagę, schwytał Weasley’a. Zapomniałeś o nim już? — zapytał drwiąco, widząc zdziwiony i jednocześnie przerażony wyraz twarzy dyrektora.
 — Nie zapomniałem. Dałem mu czas do jutra rano z jego misją.
 — I niby nie wiedziałeś, że go schwytali? Ty, który wiesz podobno wszystko? — ironizował Snape, patrząc na swojego rozmówcę ze złością.
 — Jest jakaś szansa na jego uwolnienie? — mruknął Dumbledore, puszczając uwagi mężczyzny mimo uszu.
 — Nie musisz się fatygować. Czarny Pan sam go wypuści.
 — To do niego niepodobne. Jaki ma w tym cel?
 — Stwierdził, że chłopak bardziej mu się przyda ‘na wolności’. Zanim go wypuścił postawił mu jeden warunek: albo wyda Pottera i Granger w ręce Śmierciożerców, albo cała jego rodzina zginie.
 — Ile czasu mu dał? — rzucił beznamiętnie Albus, głaszcząc Feweksa, który właśnie usiadł mu na ramieniu.
 — Ty przyjmujesz to z takim spokojem?! — krzyknął wzburzony Snape. — Kogo teraz zamierzasz poświecić? Wszystkich Weasley’ów czy może Wybrańca i jego przyjaciółeczkę?!
 — Uspokój się Severusie. Nie zamierzam nikogo poświęcać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to każdy z nich będzie bezpieczny. Na razie musimy ukryć Pana Weasley’a, a później…
 — Jak zamierzasz go ukryć? — przerwał mu Mistrz Eliksirów. — Myślisz, że Czarny Pan nie zabezpieczył się przed ucieczka chłopaka?
 — Ponownie nałożył Namiar? Czy może rzucił Invenio Semper?
 — Invenio Semper.
 — Kto?
 — Bella.
 — Jakoś sobie z tym poradzimy. Teraz chciałbym w spokoju wszystko przemyśleć. Dobranoc, Severusie.
 — Dobranoc — warknął mężczyzna i wyszedł, trzaskając drzwiami.

***

Kuchnia w Norze powoli pustoszała. Członkowie Zakonu, którzy przyszli na kolacje, zaczęli powoli wracać do swoich domów. Nic w tym dziwnego, było już sporo po północy. Towarzystwo rozeszłoby się wcześniej, gdyby Charlie i Bill nie wypili kilku kieliszków za dużo i nie zaczęli opowiadać anegdotek o latach spędzonych w Hogwarcie. Dopiero McGonagall, trzymając się za brzuch, kazała im przestać. 
Chciała ułożyć plan lekcji w porozumieniu z Hermioną, a opowieści dwójki Weasley’ów rzekomo jej przeszkadzały. Teraz obie czarownice siedziały przy kuchennym stole i kreśliły coś na niewielkich kawałkach pergaminu. Co chwile któraś z wrednym uśmieszkiem dopisywała jakąś uwagę na boku.
Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego przyjaciółce to zajęcie, sprawia niemałą przyjemność. Posada w Hogwarcie była dla niej idealnym zajęciem. Lubiła i potrafiła przekazywać swoja wiedzę innym. Gdyby nie ona, nieraz byłby w niemałych tarapatach. Zapal Hermiony w pewnym sensie mu imponował, ponieważ wiedział, że on sam traktowałby obowiązki nauczyciela jako przykra konieczność. 
Z zamyślenia wyrwał go głos Ginny, tuż przy jego uchu.
 — Czemu siedzisz tutaj sam? — szepnęła, całując go w policzek. Kiedyś jej zmysłowy głos wywołałby drżenie, a całus zachęcił do dalszych pieszczot. Teraz jednak jej przyjście przyjął jedynie z lekkim uśmiechem. Widać dziewczyna także zauważyła jego nietypową postawę, bo skrzywiła się lekko, ale usiadła na jego kolanach.
 — Chciałem trochę pomyśleć — odpowiedział. — Czyli w takim razie ci przeszkadzam? — zapytała kokieteryjnie.
 — Oczywiście, że nie.
 — To dobrze. Strasznie się za tobą stęskniłam — wymruczała dziewczyna, patrząc Harry’emu prosto w oczy. — Gdzie ty byłeś przez te dwa dni? Ostatnio w ogóle Cię nie widuje. Albo jesteś gdzieś z Dumbledorem, albo z Ronem. A ja?
 — Przesadzasz. Staram się spędzać z tobą jak najwięcej czasu, ale sama rozumiesz. Nie mogę odmówić Dumbledore'owi. A co do tego, gdzie bylem, to przecież wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. Jak wszystko pójdzie po naszej myśli, opowiem ci, o co chodzi.
 — Dumbledore cię wysłał?
 — Tak, to była jedna z tych misji. Wiesz jak to jest… — czarodziej sam nie wiedział dlaczego, ale poczuł się jak na rozmowie kwalifikacyjnej. 
Kiedyś mógł porozmawiać z Ginny o wszystkim, mógł z nią pożartować. Teraz dziewczyna każdy żart traktowała poważnie, a rozmowa częściej przypominała kłótnie starych, zmęczonych życiem i sobą, małżonków. Nie czuł się w jej towarzystwie tak swobodnie, jak kiedyś. Każdą rozmowę próbował skierować na neutralne tematy, a swoje wypowiedzi ograniczał do minimum. Może nie pasują do siebie?
 — Harry! Mówię do ciebie.
 — Przepraszam Ginny. Możesz powtórzyć?
 — Nieważne już. Ostatnio w ogóle mnie nie słuchasz. Często… odpływasz. Nie wiem dlaczego. Przeze mnie?
 — Wiesz dobrze, że nie. Ostatnio mam za dużo na głowie — odpowiedział chłopak wymijająco, próbując uniknąć jej wzroku.
 — Powiedzmy, że ci wierzę. Co powiesz na wypad na Pokątną? Jutro?
 — Jutro nie dam rady. Dumbledore chciał, żebym towarzyszył mu w pewnej wyprawie. Nie mogę powiedzieć ci, o co chodzi — rzucił widząc, że dziewczyna otwiera usta, żeby o coś zapytać — mam zachować tajemnicę. Powiem ci tylko tyle, że ma to coś wspólnego z Zakonem.
 — Wszystko, co robimy ma coś wspólnego z Zakonem. A co z waszymi wyprawami po horkruksy?
 — Teraz, kiedy Hermiona będzie pracować w szkole, ja i Ron będziemy musieli sami ich szukać. Nie będzie to łatwe, ale powinniśmy dać radę.
 — Przecież Hermiona nie jest niezbędna. Tez macie różdżki I wiecie jak ich używać, prawda?
 — Hermiona bardzo nam pomaga. Nieraz bylibyśmy w niemałych opalach, gdyby nie ona — warknął. Sam nie wiedział dlaczego, ale denerwowała go ta rozmowa. Nie miała najmniejszego sensu — wyglądała raczej jak jakaś przepychanka.
 — Zauważyłeś, że dziwnie ze mną ostatnio rozmawiasz? — rzuciła nagle Rudowłosa.
 — Jak dziwnie? Nie rozumiem — mruknął Potter, spoglądając na Wasleyównę z niepokojem. Nie przypuszczał, że dziewczyna zauważy.
 — Tak… oficjalnie.
 — Wydaje ci się Ginn — rzucił, próbując powiedzieć to jak najbardziej beztrosko.
 — Harry, nie męcz się. Ta rozmowa nie ma sensu. Dobranoc.
 — Dobranoc — odpowiedział, ale jej już nie było.
______________________________
Przepraszam za długość, ale jeszcze się trochę rozkręcam;) Ni wiem co się dzieje, ale ciągle przestawia mi czcionkę w tym poście. Jak edytuję posta wszystko jest ok, ale za chwilę znów się zmienia. Także przepraszam za niedogodności;)
Zapomniałam się zapytać: jak Wam się podoba szablon?
Jeszcze jedno: dziękuję wszystkim za komentarze;) Bardzo mi to pomaga w pisaniu i aż chce mi się dodawać nowe rozdziały;)

wtorek, 3 czerwca 2014

5. Nowa Misja

Spojrzał z góry na swoją ofiarę i uśmiechnął się drwiąco. Wyraźnie widział przerażenie w oczach klęczącego przed nim chłopaka. Napawał się nim przez chwilę. Jednak to za mało.
Mruknął Crucio i poczuł wszechogarniającą błogość. Nic nie sprawiało mu takiej przyjemności jak zadawanie bólu. Nawet zabijanie nie mogło się z tym równać. Poczuł moc przepływającą przez jego palce, aż do różdżki. Miał wrażenie, że jest niepokonany, że może wszystko. Czy w tej chwili ktoś odważyłby się stanąć naprzeciw niego?
— Chcesz, żebym przestał chłopcze? — zapytał, widząc pot spływający po czole czarodzieja i zaciśnięte dłonie. Więzień patrzał na Czarnego Pana z pogardą pomieszaną ze strachem i splunął mu pod nogi. — Odważnie sobie poczynasz. Crucio.
Voldemort spojrzał na wijącego się młodzieńca z ciekawością. Wiedział, że ten przejaw odwagi, kosztował młokosa bardzo dużo. Nie bez powodu Czarny Pan cieszył się renomą najstraszniejszego czarnoksiężnika wszech czasów.
— Wzywałeś mnie panie? — usłyszał głos, dochodzący spod drzwi. Cofnął zaklęcie i spojrzał w tamtą stronę. Tak jak się spodziewał ujrzał wysokiego, chudego mężczyznę z czarnymi włosami do ramion. Miał on bladą cerę i nieprzenikniony wyraz twarzy. Dopełnieniem wszystkiego były czarne, długie szaty w wiktoriańskim stylu.
— Wchodź, Snape. I zamknij drzwi. Nie chce, żeby ktoś nam przeszkodził.
— Jak sobie życzysz, Panie — odpowiedział Severus, machając różdżką.
— Mamy dzisiaj zaszczyt gościć pana Weasleya. Długo zapraszałem go w nasze skromne progi, ale dopiero teraz złożył nam wizytę.
— Ty zdrajco! Jak mogłeś? Ufaliśmy ci! — krzyknął więzień w stronę nowo przybyłego czarodzieja.
— Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej — wysyczał Mistrz Eliksirów, patrząc na chłopaka z góry.
— Cisza! Severusie, nie wezwałem cię po to, abyś sprzeczał się z naszym gościem.
— Wybacz Panie… — powiedział Snape, kłaniając się.
— Tak lepiej… Wezwałem cię tutaj, ponieważ chciałbym przedyskutować z tobą pewną sprawę. Jak dobrze wiesz, zależy mi na złapaniu Pottera…
— Nigdy nie uda ci się złapać Harry’ego! — krzyknął czarodziej, leżący na podłodze.
Silencio! — Jak już mówiłem Severusie, zależy mi na schwytaniu Wybrańca. Zastanawiałem się, czy pan Weasley nie mógłby nam w tym pomóc…
***
Nora powoli budziła się do życia. W małej kuchni dało się już słyszeć zwykłe codzienne odgłosy. Na patelni apetycznie skwierczał bekon, obok melodyjnie gwizdał mały czerwony czajniczek, ktory wkrótce ucichł niesiony przez pulchną, rudowłosą kobietę. Ta nalewając, śpiewała cichutko pod nosem „Kociołek pełen miłości”. Jednym słowem spokojny, normalny poranek.
Po schodach schodziła dziewczyna o jasnych długich włosach. Leniwie przecierała oczy, mimowolnie ziewając.
— Lavender, kochana, dzień dobry! Gdzie Hermiona? — spytała pulchna kobieta.
— Dzień dobry, pani Weasley. Jeszcze śpi. Zeszłam wcześniej, ponieważ Dumbledore zaraz tutaj będzie. Chciał się pilnie ze mną spotkać — odpowiedziała Brown.
— Siadaj przy stole. Nałożę Ci jajecznicy. Z bekonem czy bez?
— Może być z bekonem.Przed młodą czarownicą wylądował talerz, a zaraz za nim poszybowała patelnia pełna jajecznicy i bekonu.
Wkrótce na zewnątrz rozległo się ciche pyknięcie, zwiastujące czyjeś przybycie, a zaraz po nim pukanie.
— Jedz, kochana. Pójdę otworzyć — powiedział kobieta, idąc w stronę drzwi. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do niej miło i kiwnęła głową. Była tak zaspana i zmęczona, że nie miała nawet siły się sprzeczać.
— Witaj Molly. Czyżbym czuł jajecznicę z bekonem? — przywitał się dyrektor, wchodząc do środka.
— Trafiłeś, Albusie. Masz ochotę? — rzuciła pani Weasley, spiesząc w stronę kuchenki, na której właśnie przypalał się bekon.
— Może później. Mogłabyś mnie zostawić na chwilę samego z panną Brown?
— Oczywiście. Pójdę nakarmić kurczaki.
Dumbledore kiwnął głową i odczekał chwilę. Kiedy rudowłosa kobieta już wyszła, zwrócił się w stronę Lavender.
— Lavender dziękuję, że zechciałaś się ze mną spotkać — zaczął, patrząc uważnie na dziewczynę. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuował. — Chciałem ci zlecić pewną misję, która niestety do łatwych nie należy. Będzie ona wymagała od ciebie cierpliwości, opanowania i sprytu. Wiem jednak, że dasz sobie radę. Przejdę może jednak do sedna sprawy. Wiesz coś więcej o Harrym, oprócz tego, co oczywiste dla jego znajomych? Chodzi mi o jego rodzinę?
— Harry nigdy mi o nich nie mówił. Nie miałam z nim za dużego kontaktu — odpowiedziała dziewczyna, spoglądając na Dumbledore’a niepewnie. Właściwie jej kontakty ze Złotym Chłopcem ograniczały się do ‘cześć’ i ‘masz może pracę domową?’.
— W takim razie musimy zacząć od początku. Jak wiesz, Pan Potter stracił rodziców, kiedy miał roczek. Jedyną rodzina, która mu została była siostra jego matki — Petunia Dursley. Wraz z mężem zgodzili się wychować chłopca. Razem z Harrym rósł jego kuzyn — Dudley. Był starszy od Wybrańca jedynie o kilka miesięcy. Domyślasz się zapewne, że nie były to najszczęśliwsze lata dla Twojego kolegi. Pomiatali nim, wykorzystywali i pogardzali. W końcu trafił do Hogwartu. Znalazł przyjaciół. Tak minęło mu siedem lat, podczas których tylko na wakacje wracał do wujostwa. Często go stamtąd zabieraliśmy. Jak wiesz, kiedy skończył siedemnaście lat, ostatecznie rozstał się ze swoimi jedynymi krewnymi. Musieliśmy go od nich zabrać, żeby go chronić. Myślał, że już ich nie spotka. Ukryliśmy całą rodzinę w obawie przed Voldemortem. Ostatnio jednak czarnoksiężnik dowiedział się jakimś sposobem gdzie znajdują się Dursleyowie. Zabił Petunię i Vernona. Jedynie Dudley przeżył. Teraz musimy go ochraniać. Nie byłoby w tym nic trudnego, ale… No właśnie. Zawsze jest jakieś ‘ale’. Chłopak nie dopuszcza do siebie nikogo z magicznego świata.
— Nie rozumiem co ja mam z tym wspólnego.
— Bardzo dużo, moja droga. Chciałbym, abyś to ty go ochraniała. Żebyś wkupiła się w jego łaski. Oczywiście nie musisz odpowiadać już teraz…
— Zgadzam się dyrektorze. Jeśli jest coś, co mogę zrobić dla Zakonu, zrobię to — odrzekła poważnie blondynka. Od dwóch miesięcy siedziała w Norze i czekała na jakieś zadanie.
— Lepiej to przemyśl. Kiedy się zgodzisz, nie będzie już odwrotu.
— Przemyślałam to. Kiedy mogę zacząć?
— Jutro o północy za pomocą sieci fiu przenieś się do Hogwartu. Tam wyjaśnię ci wszystko dokładniej. Później zaprowadzę cię do kryjówki Dudleya. Do widzenia — powiedział, wstając niespiesznie.
— Do widzenia — wymamrotała Brown, wracając do jajecznicy. Jedynie jej szeroki uśmiech zdradzał, że prośba dyrektora sprawiła jej radość.