sobota, 26 lipca 2014

13. Miłośc rośnie wokół nas

Harry, rozeźlony, szedł w kierunku gabinetu dyrektora. Nie docierały do niego krzyki i argumenty Hermiony, która wciąż powtarzała mu, że Dumbledore jest na misji, że nie ma go w Hogwarcie. Pottera to nie obchodziło; nie było ważne, gdzie teraz jest dyrektor. On musiał się z nim spotkać i to natychmiast. Profesor powinien mu wszystko dokładnie wyjaśnić i powiedzieć, dlaczego ukrywano przed nim powrót Syriusza.
Nie wiedząc kiedy, chłopak znalazł się przed kamienną chimerą. Do tej pory podświadomie szedł w jej kierunku, nie myśląc nawet jak się dostanie do gabinetu. Teraz gdy już był na miejscu, uświadomił sobie, że nawet nie zna hasła.
 — Hermiono, podaj hasło — warknął, nie zdając sobie sprawy, jak nieuprzejmie to zabrzmiało. Dopiero urażona i lekko zdezorientowana mina dziewczyny przywróciła mu rozsadek. — Przepraszam... Nie chciałem być dla ciebie niemiły. Podasz hasło, proszę?
 — Harry, Dumbledore'a tam nie ma — jęknęła brunetka. — Ale dobrze. Czekoladowe żaby.
Chimera skinęła głową i odsłoniła schody prowadzące do góry. Harry bez wahania i prawie biegiem ruszył do gabinetu. Jednym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka. Jego gwałtowne wejście nie uszło uwadze portretów w gabinecie dyrektora — wszystkie, jak jeden mąż, krzyknęły z oburzenia.
 — Cóż za bezczelność! — powiedział Phineas, wychylając się lekko do przodu. Harry miał wrażenie, że gdyby Nigellus mógł, wyszedłby z ram i solidnie go uderzył. Reszta obrazów sprawiała podobne wrażenie, ale chłopaka niewiele to obchodziło. Musiał porozmawiać z nauczycielem.
 — Gdzie jest Dumbledore? Muszę z nim porozmawiać.
 — Nie ma go tutaj. Tak jak ciebie nie powinno tutaj być — odpowiedział korpulentny czarodziej z czerwonym nosem. 
Nie spodziewał się pomocy, miał jednak nadzieje, że chociaż zdradzą mu sposób na porozumienie się z Albusem. Jakby w odpowiedzi na jego rozmyślania, w głębi pomieszczenia rozległ się cichy krzyk. Harry od razu go rozpoznał.
 — Faweks! Sprowadzisz tutaj dyrektora? — w miejscu, gdzie do tej pory siedział ptak, rozbłysły płomienie. 
Okularnik potraktował to jako potwierdzenie. Bez słowa usiadł na krześle naprzeciw fotela dyrektora i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest sam. Hermiona, która przecież była tuż za nim, nagle zniknęła, jakby się rozpłynęła.
 — Chciałeś ze mną porozmawiać, Harry? — rozległ się głos tuż przy kominku. Pottera nie zwiódł miękki ton profesora. Nic nie było w stanie złagodzić jego złości.
 — Tak, chciałem. Gdzie jest Syriusz? — zapytał Harry; jego głos był pewny i mocny, co zdziwiło samego chłopaka. Nie wiedział skąd wziął w sobie takie pokłady buntu wobec swojego nauczyciela. Odwrócił się w stronę dyrektora i spojrzał na niego. Nie chciał przeoczyć żadnego momentu wahania ze strony Dumbledore'a.
 — Więc się dowiedziałeś?
 — Dowiedziałem się! Pan nawet nie raczył mi powiedzieć!
 — Nie chciałem cię martwić, Harry. Szukałem wciąż Syriusza, dopiero wczoraj udało nam się go znaleźć.
 — Udało się znaleźć? Podobno został PORZUCONY na skraju wioski.
 — To nie tak, Harry — powiedział słabym głosem siwowłosy starszy człowiek i ciężko usiadł na fotelu. 
Wyglądał na zmęczonego i udręczonego, jednak Potter się tym nie przejmował. Takie oznaki słabości ze strony starszego czarodzieja jeszcze bardziej go rozzłościły. Oczekiwał twardych faktów, pewnych odpowiedzi, a nie zmęczenia i wahania.
 — TO NIE TAK? A NIBY JAK?
 — Wysłuchaj mnie, Harry. Proszę, wysłuchaj dokładnie tego, co mam ci do powiedzenia.
 — Nie chcę słuchać żadnych wymówek. Chcę poznać PRAWDĘ!
 — I poznasz. Musisz mnie tylko dokładnie wysłuchać.
Harry zawahał się, słysząc błagalna nutę w głosie profesora. Dumbledore, widząc tę niepewność ze strony chłopaka, kontynuował swoją wypowiedź.
 — Kiedy Syriusz wpadł za zasłonę wiedziałem, że nie umarł. Trafiła go jedynie drętwota, przez którą się zachwiał i stracił równowagę. Od tamtej pory zacząłem badać łuk. Okazało się, że jest on połączony z innym pewnym wymiarem, wymiarem, z którego nie każdy wrócił. Jedynie żywa osoba, chcąca dalej żyć, potrafi wydostać się zza zasłony. Wiedziałem, że Syriusz nie chce umrzeć, na pewno nie chciałby cię zostawić tutaj samego. Odnalazł swoja nową rodzinę i szczęście. Nie wiedziałem tylko jednej rzeczy — gdzie jest wyjście. Owszem, miałem pewne podejrzenia co do tego, ale nie byłem do końca pewny. Musiałem wszystko dokładnie sprawdzić — i sprawdziłem. Jednakże potwierdziły się moje najgorsze obawy — nie miałem dostępu do tego wyjścia. Musiałem czekać na rozwój wydarzeń. I czekałem. Dopiero wczoraj odnalazłem Syriusza. Udało mi się to w ostatniej chwili.
 — Odnalazł pan w ostatniej chwili? Przecież go tam porzucono.
 — Wbrew temu, co słyszałeś, było zupełnie inaczej — ciągnął mężczyzna. — Lord Voldemort także poszukiwał Syriusza, ale miał zdecydowanie mniej wiadomości. W ostatniej chwili udało nam się przechwycić twojego chrzestnego, zanim dotarli do niego śmierciożercy. Nie wiemy dokładnie, gdzie przebywał przez cały ten czas, ale udało mu się dotrzeć do wioski.
 — Dlaczego ona powiedziała „udało mu się uciec”? Musieli go gdzieś więzić! Coś przede mną ukrywacie! — powiedział buntowniczo Harry. Nie interesowało go do kogo mówi i że jest niegrzeczny. Chciał znać prawdę najszybciej jak to możliwe.
 — Udało mu się uciec przed ścigającymi go śmierciożercami — kontynuował dyrektor, jakby ucinał sobie z chłopakiem miłą pogawędkę. — Nigdzie go nie więziono. Chociaż może to nie do końca prawda. Był uwięziony za kurtyną przez cały ten czas; był wtedy jakby zamrożony. Nie masz się o co martwić. Nikt go nie torturował.
 — Ale dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
 — Zacząłbyś go szukać, sprawy by się skomplikowały.
 — I MOŻE ON BYŁBY Z NAMI JUŻ DAWNO! Robił wszystko, o co go prosiłeś, a ty zostawiłeś go na pastwę losu!
 — To nie tak jak myślisz. Nie zostawiłem go. Szukałem go przez cały ten czas. Syriusz jest dla mnie drogim przyjacielem, nie opuściłbym go, nigdy. Oceniasz mnie zbyt pochopnie i ze złej strony patrzysz na sprawę — odpowiedział z lekkim wyrzutem Dumbledore. Sprawiał wrażenie urażonego.
 — Mogę się z nim spotkać? — spytał Harry, już znacznie spokojniej.
 — Jutro, Harry, jutro. Teraz i tobie i jemu należy się chwila odpoczynku. Myślę, że czas już, abyś udał się do Nory. Obok kominka znajduje się proszek fiuu.
 — Ale...
 — Żadnego „ale”, Harry. Dobranoc.
***
Hermiona wolnym krokiem zbliżała się do swoich komnat. Nie weszła z Harrym do gabinetu — nie chciała być świadkiem tej rozmowy. Czuła, że byłaby tam kimś obcym, zbędnym. To rozmowa tylko między Potterem i dyrektorem.Wiadomość, którą usłyszała, wstrząsnęła nią do głębi. 
Teraz, kiedy już na dobre pogodzili się ze śmiercią Syriusza, okazało się, że nie zginął. Tylko po co te wszystkie tajemnice? Obawiali się, że ktoś mógłby zacząć szukać Blacka? Kto byłby na tyle głupi? 
Dziewczyna dobrze znała odpowiedź — gdyby okularnik dowiedział się, co tak naprawdę zaszło, zapewne pognałby ile sił w nogach, by odszukać swojego ojca chrzestnego. Nie zastanawiałby się nad konsekwencjami, tylko zrobiłby coś pod wpływem impulsu.
 — Co tutaj robi Panna — Wiem — To — Wszystko? Potter cię porzucił? — rozległ się bełkotliwy głos z bocznego korytarza, który właśnie mijała. Błyskawicznie owiał ją smród alkoholu. Przystanęła i spojrzała na osobę ledwo opierająca się o ścianę.
 — Severusie, jesteś pijany — powiedziała zaskoczonym głosem.
 — Tak, jestem, i nic ci do tego — mruknął Snape, zataczając się lekko. Chwiejnym krokiem ruszył w jej stronę.
 — Skoro jesteś pijany, to dlaczego jesteś tutaj? — zapytała, odsuwając się pod ścianę. Z każdym jego krokiem w przód, ona stawiała jeden w tył.
 — Właśnie szedłem do swoich komnat. Zrobiło mi się słabo i przystanąłem na chwilę.
 — Dlaczego jesteś sam? Czy twoja partnerka nie mogła cię odprowadzić?
 — Nie lubi, kiedy piję. Poszła do domu, kiedy zobaczyła mnie w tym stanie — wymamrotał mężczyzna, spoglądając z zaciekawieniem na cofającą się dziewczynę.
 — Ja też sobie już pójdę — rzuciła dziewczyna, czując że nie ma już drogi ucieczki — za plecami miała tylko ścianę.
 — Nigdzie jeszcze nie pójdziesz — mruknął, pochodząc jeszcze bliżej. 
Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, który sprawił, że Granger zadrżała. Odeszła jej ochota na ucieczkę, chciała zostać tutaj, przyparta do muru i czekać na rozwój wydarzeń. 
 — Gdzie się podział twój chłoptaś?
 — Miał coś do załatwienia z dyrektorem.
 — I zostawił taki smaczny kąsek sam? Ja bym cię z pewnością nie zostawił — powiedział Mistrz Eliksirów, stając naprzeciw niej. Złapał jej ręce w nadgarstkach i uniósł do góry, uniemożliwiając jej swobodne poruszanie się. Hermiona poczuła, jak przeszywa ją dreszcz i miała nadzieję, że Severus na tym nie poprzestanie. — Wyglądasz dzisiaj pięknie, myślałem o tym cały wieczór. Masz takie piękne usta — wyszeptał wprost do jej ucha, palcem wolnej reki błądząc po jej twarzy.
 — Przestań — wyszeptała ostatkiem sił, mając nadzieję, że nie posłucha jej prośby.
 — Nie przestanę. Podoba mi się twoja uległość. Do tego chciałbym poczuć smak twoich ust — wysapał, zjeżdżając ręką niżej, aż zatrzymała się na jej talii. 
Przyciągnął dziewczynę do siebie tak, że przywarła do niego całym ciałem. Na swoim udzie poczuła jego nabrzmiałą męskość, co jeszcze bardziej jej się spodobało. Powoli złożył na jej ustach pocałunek — nie było mowy o delikatności. Całował ją tak, jakby świat się miał skończyć, jakby od tego pocałunku zależało ich życie. Ich języki rozpoczęły dziki taniec, a Hermiona poczuła niesamowite podniecenie.
 — Jesteś taka piękna... — szepnął pełnym pożądania głosem, przyciągając dziewczynę jeszcze bliżej. — Chętnie bym cię schrupał.
Nie wiadomo dlaczego te słowa otrzeźwiły Hermionę. Wyrwała się z uścisku mężczyzny i spojrzała na niego z przerażeniem. Kiedy absurd całej sytuacji dotarł do niej, rzuciła się biegiem do swoich komnat. Jeszcze przez kilka metrów słyszała bełkotliwe nawoływania profesora. Boże, co ja zrobiłam. Całowałam się ze Snape’em, tylko ta myśl krążyła jej po głowie.
***
Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przekręciła klucz i przywdziała na twarz charakterystyczną dla siebie maskę arogancji i obojętności. Nie mogła dać po sobie poznać, ze cokolwiek ją gnębi i spędza jej sen z powiek. Musiała zachowywać się jak zawsze — pełna pychy arystokratka, zupełnie oddana swemu panu. Nie miała innego wyjścia, od tego zależało jej życie i co najważniejsze, życie Dracona.
Po przejściu korytarza, usłyszała typowe szmery towarzyszące zebraniu śmierciożercow. Nie wiedzieli, po co zostali wezwani i każdy snuł przeróżne teorie. Ona tym razem wiedziała. Chciał wyżyć się za zdradę. Będzie torturować i zabijać bez opamiętania.
Tak, Draco zdradził. Było to zaskoczeniem dla niej, a tym bardziej dla Lucjusza, który w swoim synu widział swojego następcę u boku Czarnego Pana. Jednak Draco wybrał inną drogę i cieszyło ją to. Jako jego matka chciała dla niego jak najlepiej, chciała, by swoje życie spędził tak jak tego chce. Bez nakazów, wymuszeń, obowiązków i głupich nakazów. 
Przez cały czas rodzice mówili jej, że musi poślubić innego czarodzieja czystej krwi i dalej propagować ich idee. Nie chciała tego, ale ugięła się pod naporem rodziny i przyjaciół. Teraz młody Malfoy będzie mógł żyć tak, jak zawsze chciał — pełnią życia.
Kiedy zapytała, dlaczego to zrobił, odpowiedział krótko — z miłości. Rozumiała go doskonale, ona sama dla miłości była w stanie umrzeć. Z miłości poświęciła się i zdradziła własnego męża i swoją najukochańszą córkę. 
Bała się tego, co może się stać.Byłaby głupcem, gdyby się nie bała. Nie była tak dobra w oklumencji, jak Draco, zdołała jedynie ukryć te najważniejsze i najbardziej pogrążające ją wspomnienia. Na wierzch wypłynęła rozpacz po zniknięciu syna i strach o niego. Miała nadzieję, że to wystarczy i że zwiedzie Czarnego Pana, choć na chwilę. Przynajmniej do czasu, kiedy Draco będzie mógł spokojnie wyjść z ukrycia.
 — Witaj, Narcyzo. Myślałem, że już się nie zjawisz — wyrwał ją z zamyślenia potężny baryton brązowowłosego mężczyzny.
 — Ależ Rudolfie, nie mogłabym przegapić okazji, żeby się z tobą spotkać — odpowiedziała spokojnie, zajmując miejsce u boku swojego męża.
 — Nie musisz być taka szorstka, ślicznotko. Chciałem cię tylko należycie przywitać.
 — Jakie powitanie, taka odpowiedź, drogi szwagrze.
 — Pani arystokratka oczekuje ukłonów? 
 — Przynajmniej. Gdyby nie moja siostra, byłbyś nikim, więc zamilcz i w spokoju czekaj na Czarnego Pana.
 — Nikim? Tak jak ty, jestem czystej krwi! Nie jestem od ciebie gorszy — krzyknął mężczyzna, wstając. 
Żyła na jego czole niebezpiecznie nabrzmiała, co dało kobiecie do zrozumienia, że posunęła się za daleko. Nie dała tego po sobie poznać i nadal wpatrywała się obojętnie w Lestrange'a. Miała nadzieję, że nim dojdzie do rękoczynów, jej mąż stanie w jej obronie. Lucjusz jednak siedział sztywno, wpatrując się w drzwi, jakby chciał uciec.
 — Uspokój się, Rudolfie — niespodziewanie obronił ją Severus. Jego głos był zimny niczym lód, ale jednocześnie stanowczy i władczy. — Nie chcemy chyba niepotrzebnych awantur, które zdenerwowałyby Czarnego Pana.
 — Nie wtrącaj się, Snape, nikt cię o nic nie pytał — warknął brązowowłosy, coraz bliżej wybuchu.
 — Nie wtrącam się. Chcę tylko udzielić rady osobie mniej inteligentnej ode mnie — powiedział spokojnie Mistrz Eliksirów, taksując wzrokiem rozeźlonego do granic możliwości czarodzieja. — Chyba pamiętasz, co się stało ostatnim razem, kiedy próbowałeś rzucić na Narcyzę Cruciatusa? — po tych słowach twarz Rudolfa stężała, a jego nastawienie uległo diametralnej zmianie — oklapł i rozglądał się, nerwowo sprawdzając, czy w pobliżu nie ma Voldemorta. 
Złość zastąpiło przerażenie, które w tej sytuacji było jak najbardziej zrozumiałe. Nawet malutkie, nieistotne zachowanie, mogło w ostateczności rozzłościć czarnoksiężnika.
 — Dobra decyzja, Rufusie. A ty, Narcyzo, na przyszłość zostaw mało istotne uwagi dla siebie.
 — Pierwszy lepszy mieszaniec nie będzie mówił mi, co mam robić.
 — No, no, no. Widzę, że doszło tutaj do całkiem poważnej wymiany zdań — wysyczał Voldemort, pojawiając się niespodziewanie w drzwiach. Przy jego boku, jak zwykle, pełzła Nagini, sprawiając, że śmierciożercy stojący najbliżej drzwi umknęli w popłochu, zajmując swoje miejsce przy stole. — Nie mam jednak ochoty słuchać waszych głupich kłótni. Zebraliśmy się z innego powodu, prawda Lucjuszu? — mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia i rozejrzał niespokojnie. Wyglądał, jakby dopiero co zauważył przyjście Czarnego Pana.
 — Nie wiem, o czym mówisz, panie — wyszeptał ze strachem.
 — Nie udawaj niedoinformowanego, Lucjuszu. Otóż syn, mojego podobno wiernego sprzymierzeńca, przeszedł na stronę Zakonu Feniksa. Jakby tego było mało, od jakiegoś czasu przekazywał im informacje o nas.
 — Panie, to niemożliwe — powiedziała Bellatrix, wstając.
 — Zamilcz!
 — Nie wiedzieliśmy o działaniach naszego syna, panie. Dla nas też było to zaskoczeniem.
 — Nie chcę słuchać wymówek, Lucjuszu. Nie o to mi chodziło. Jestem wciekły i nie zamierzam pozostawić tego bez kary. Powinienem go zabić, ale on jakimś cudem uciekł.
Słowa te wywołały poruszenie wśród siedzących przy stole osób. Śmierciożercy wiedzieli, że teraz zdani są na łaskę i niełaskę swojego przywódcy.
 — Może więc ty, Lucjuszu, przyjmiesz na siebie karę?
Malfoy drgnął i spojrzał ze strachem na Voldemorta. Chwycił pod stołem dłoń swojej żony i uścisnął lekko, jakby w niemym wołaniu o pomoc. Kobieta oddała uścisk, wpatrując się przed siebie. Nie odezwała się jednak ani słowem w obawie przed zdemaskowaniem.
 — Panie... ja o niczym nie wiedziałem. Błagam...
 — Czy to jest twoje tłumaczenie? Skoro tak, to zabawię się z twoją małżonką. Oglądanie jej śmierci będzie równie satysfakcjonujące — wysyczał mężczyzna z mściwą satysfakcją oglądając przerażenie na twarzy Malfoy'ow. — Co wy na to? A może ktoś inny z tutaj zebranych chce się zgłosić na ochotnika?
Wśród śmierciożerców rozległ się szmer. Żadne z nich nie spojrzało na swojego pana, w obawie przed potraktowaniem tego jako zachęty. Widząc to, Voldemort roześmiał się okrutnie, wzbudzając wśród zebranych jeszcze większy popłoch. Śmiech ten przeszywał całe ciało i przerażał chyba bardziej niż krzyk.
 — Czyżby nikt nie był na tyle odważny? Chyba sam muszę wybrać ofiarę... Crucio.
***
Słońce powoli chowało się za horyzontem, a niebo zaczęło przybierać odcienie złota i purpury. Latarnie zapalały się jedna po drugiej, oświetlając pustoszejące ulice. Gdzieniegdzie widać było tylko bezpańskiego psa, szukającego resztek jedzenia na śmietniku.
W jednym z pięknych zadbanych domów siedziała młoda dziewczyna i obserwowała wspaniały zachód słońca. Od dawna nie miała już nawet odrobiny czasu dla siebie. Mimo że jej misja nie należała do najtrudniejszych, sprawiła jej niemały problem.
 — Lavender, jesteś tam? — krzyknął czarnowłosy chłopak, schodząc w dół po schodach.
 — W kuchni! — opowiedziała dziewczyna, mimowolnie poprawiając włosy. Na widok chłopaka uśmiechnęła się promiennie i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. — Masz ochotę na herbatę?
 — Chętnie. Nie kłopocz się, sam zrobię. Zresztą, nie o herbatkę tutaj chodzi, prawda?
 — Chciałabym porozmawiać. Jutro wracam — rzuciła dziewczyna, jakby od niechcenia, czekając na reakcję chłopaka. Jednak jedynie lekkie drżenie rąk zdradziło, że przejął się tą wiadomością.
 — Jutro? Przydzielają mi kogoś nowego?
 — Przenoszą cię do Nory, tutaj nie jest już bezpiecznie. Tam będzie wokół ciebie mnóstwo czarodziejów. Ja dostałam nową misję.
 — Ja nie chcę mnóstwa czarodziejów, chcę tylko jedną czarownice — ciebie — powiedział Dudley, odstawiając filiżankę z herbata na stół.
 Dziewczynę zdziwiło jego wyznanie, nigdy dotąd z taką otwartością nie wyraził swoich uczuć.
 — Wiem, że boisz się czarodziejów, ale niestety, musimy cię przenieść.
 — Nie o to chodzi.
 — Więc o co? Ta sytuacja jest dla mnie trudna. Przez większość czasu się do mnie nie odzywałeś, a kiedy powiedziałam ci, że cię kocham, ukryłeś się w pokoju na trzy dni. Też już mam tego dość. Chcę trochę od ciebie odpocząć.
 — Ale ja nie chcę, żebyś odchodziła. Chce, żebyś została przy mnie.
 — Nie mogę... — wyszeptała dziewczyna, ukrywając twarz w dłoniach. 
Wcześniej wiele dałaby za to wyznanie, jednak teraz było to ponad jej siły. Tyle razy ją zranił, uciekając i odtrącając ją, że nie była już w stanie tego znieść. Próbowała zbliżyć się do niego, ale zawsze kończyło się to fiaskiem. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, ale teraz nie mogła też żyć z nim.
 — Lavender... ja cię kocham — wyznał chłopak, obejmując dziewczynę.
 — Ja ciebie też, Dudziaczku.
______________________________
Mam nadzieję, że rozdział nie jest bardzo beznadziejny. Według mnie to jeden z gorszych moich rozdziałów. Proszę Was o komentarze ;)
Dzięki nim mam ochotę pisać! :)

piątek, 11 lipca 2014

12. Bal

Otworzyła drzwi i oniemiała. Naprzeciw niej stał Harry, jednak gdyby nie wiedziała, że to on, nie poznałaby go. Miał na sobie szmaragdowozielone szaty, które idealnie współgrały z kolorem jego oczu.
Zaraz. Oczy — to właśnie one zwróciły uwagę Hermiony. Nie były, tak jak zawsze skryte pod szkłami okrągłych okularów. Teraz można było podziwiać je w pełnej krasie. Włosy, zawsze rozwichrzone i sterczące, teraz uczesane były starannie. Nie był to już chłopak, którego poznała w Ekspresie Hogwart. Przed nią stał przystojny młody mężczyzna, który niejednej mógłby zawrócić w głowie. Do tej pory nigdy nie zwracała na to uwagi, jednak Potter zmienił się w ciągu ostatnich dwóch lat. Wydoroślał i wyprzystojniał. Nic dziwnego, że Ginny była o niego zazdrosna. Teraz nie tylko miano Wybrańca zapewniało mu powodzenie.
 — Łał, Hermiono! Wyglądasz pięknie! — wyrwał ją z zamyślenia głos bruneta. 
Dopiero teraz zauważyła, że patrzy na nią z podziwem, co sprawiło jej to niemałą przyjemność. Cieszyło ją, że ktoś docenia wysiłek, jaki włożyła w przygotowanie się do balu.
 — Dziękuję. Ty także wyglądasz nie najgorzej. Gdzie twoje okulary? Pierwszy raz widzę cię bez nich.
 — Ostatnio pogorszył mi się wzrok i musiałem zmienić szkła. Nie mów nikomu, ale poszedłem do mugolskiego okulisty, który zaproponował mi soczewki. Kupiłem sobie też okulary, bo te soczewki są niewygodne. Pewnie wyglądam idiotycznie? — zapytał z nutką niepewności w głosie.
 — Wręcz przeciwnie. Wyglądasz bardzo przystojnie. To już nie ten sam Harry Potter, ale to chyba lepiej.
 — Skoro usłyszałem taki komplement z twoich ust, to musi to być prawda. Idziemy? — rzucił, podając jej ramię. — Czas pokazać temu staremu Nietoperzowi, że nie zawsze ma rację.
Idąc korytarzem, Hermiona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś się zmieniło. Nie wiedziała jeszcze co, ale czuła, że to istotne. Chłopak idący obok niej kroczył pewnie, z wysoko uniesioną głową, jakby dostąpił wielkiego zaszczytu. Pewność ta jednak zniknęła, kiedy wkroczyli do Wielkiej Sali i znaleźli się na celowniku wścibskich spojrzeń.Nic dziwnego, któż mógł spodziewać się, że Hermiona przyjdzie z Harrym, a nie Ronem. Nikt jeszcze nie wiedział, że się rozstali. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych, jednak widocznie nikt jeszcze nie przyszedł. Wokół widziała tylko uczniów i profesorów Hogwartu.
 — Myślisz, że jesteśmy pierwsi? Nie widzę nikogo z Zakonu.
 — Wydaje mi się, że przyszliśmy trochę wcześniej, niż powinniśmy. W sumie najlepsze wejście zawsze zaliczają spóźnialscy — zaśmiał się chłopak.
 — Coś mi się wydaje, że mimo wszystko i tak skupiliśmy na sobie za dużo uwagi.
 — Może i masz rację... Zatańczymy? — zapytał, kiedy tylko rozbrzmiały pierwsze nuty piosenki. — Czuję się tutaj jak pod ostrzałem. Mam wrażenie, że wszyscy się na nas gapią i szepczą o nas.
 — Oczywiście — odpowiedziała i podała mu rękę.
Nie chciała mu tego głośno mówić, żeby nie pożałował, że z nią przyszedł, ale też czuła się jak pod ostrzałem. Wzrok wszystkich uczniów skierowany był na nich, a kilku bardziej bezczelnych szeptało, pokazując ich sobie palcami. Musi zapamiętać, żeby ukarać ich na zajęciach jakimś niezwykle trudnym wypracowaniem. Myśl ta, chociaż niegodna profesora Hogwartu, bardzo poprawiła jej humor.
Nawet nie zauważyła kiedy wraz z Harrym znalazła się na środku parkietu. Z lekkim zawahaniem położyła mu dłoń na ramieniu, a drugą chwyciła jego wyciągniętą rękę. Chłopak niepewnie, jakby z czcią, położył rękę na jej talii. Był to gest niezwykle delikatny, ale jednocześnie czaiła się w nim pewna władczość, jak gdyby chciał powiedzieć: „tylko ja będę z nią dzisiaj tańczyć”.Spodobało jej się to. Sama nie wiedziała, dlaczego ten gest wzbudził w niej emocje. 
Postanowiła zatracić się w tym tańcu, w ramionach Harry'ego. W ramionach, w których czuła się bezpiecznie, jak nigdy dotąd. Cały świat wirował wokół niej, ale ona widziała tylko uśmiechniętą twarz swojego partnera. Jego oczy, które wpatrywały się w nią z namiętnością, o jaką by go nigdy nie podejrzewała. 
***
Jak długo te kobiety mogą stroić się w łazience? Siedział w tym fotelu już dwadzieścia siedem minut i czternaście sekund, a ona nadal jeszcze nie wyszła. Ze względów praktycznych zgodził się, żeby przebrała się u niego, ale szybko tego pożałował. On zdążył się ubrać, uczesać, przeczytać kilka rozdziałów nowej książki, napić się szklaneczki Ognistej, doczytać rozdział i sprawdzić prace Krukonów. Co prawda, później tego żałował, ponieważ głupoty, które wypisywali uczniowie, skutecznie zepsuły mu humor. Z zamyślenia wyrwał go szczęk zamka od łazienki. Spojrzał na zegarek — trzydzieści trzy minuty i czterdzieści cztery sekundy. 
 — Wreszcie, kobieto. Jesteśmy już spóźnieni dwadzieścia pięć minut. Wielkie wejście to jedno, a nieuprzejmość, to drugie.
 — Nie zrzędź, kochany. Trzeba się trochę pomęczyć, żeby być piękną — zaświergotała kobieta, wychodząc. 
Opłacało się czekać, pomyślał Severus z zadowoleniem. Jego partnerka miała na sobie krwistoczerwoną sukienkę, długą do ziemi, która idealnie podkreślała jej kobiece kształty. Eksponowała smukłe ramiona i ponętny biust, którego nie powstydziłaby się Madame Rosmerta. Całości dopełniały usta pomalowane czerwoną szminką, od których nie sposób było oderwać wzroku. 
 — Nawet ci to wyszło, kobieto. 
 — Nie udawaj, widzę, jak na mnie patrzysz — kokietowała, podchodząc coraz bliżej do Mistrza Eliksirów. Zarzuciła mu ręce na szyję, a Snape'a owiał zapach jej słodkich perfum. — Powiedz, że masz na mnie ochotę. 
 — Mam — wychrypiał mężczyzna, przyciągając swoją kochankę do siebie. Nie mogąc się powstrzymać, złożył pocałunek na jej szyi, rękoma wędrując coraz niżej, w dół jej kręgosłupa. 
 — Zostańmy tutaj, nie idźmy na bal. 
 — Jakby to wyglądało? Idziemy — powiedziała kobieta, wyrywając się z jego zachłannego uścisku. — Jesteś organizatorem, musisz się pokazać. Zresztą, nie miałeś czegoś udowodnić tej Granger? 
 — Skoro musimy, to chodźmy — westchnął mężczyzna z żalem. 
***
 — Myślę, że powinniśmy chwilę odpocząć — wysapał Harry po siódmym z kolei szybkim tańcu, którym uraczyła ich orkiestra. — Masz ochotę na coś do picia? 
 — Chętnie. Weź mi jakiś zimny napój — odpowiedziała dziewczyna z ulgą. 
Chwilę jeszcze patrzyła za odchodzącym chłopakiem, jednak po chwili jej wzrok przykuł ktoś inny. Na salę właśnie wchodziła piękna brunetka w krwistoczerwonej sukni, a obok niej kroczył nie kto inny, jak Severus Snape. Najdziwniejsze jednak było to, że jego włosy — zawsze tłuste i rozpuszczone — teraz były zaczesane do tyłu i umyte. Wokół Hermiony rozległy się szepty; najwidoczniej nie tylko ją dziwił wygląd Snape'a i to, że udało mu się zaprosić taką piękną kobietę. Granger jednak towarzyszyło dziwne uczucie, że gdzieś już widziała tę dziewczynę. 
 — Wiedziałaś, że Nietoperz przyjdzie z Romildą Vane? — szepnął jej Harry do ucha, podając chłodnego drinka. 
 — To jest Romilda Vane? Chyba żartujesz? 
 — Tak, to ona, jestem pewien. Widziałem ją ostatnio na Pokątnej, ale wtedy chciała się ze mną umówić. Chyba znalazła sobie pocieszenie. 
 — Najwidoczniej — odpowiedziała dziewczyna, czując lekkie uczucie zazdrości. A więc to o niej mówił Snape. Ciekawe, czy się spotykają... Nieoczekiwanie z Hermiony uleciał cały entuzjazm, który towarzyszył jej od początku balu. O nie! Nie pozwoli sobie zepsuć zabawy taką błahostką. 
 — Idziemy tańczyć? 
 — Yyy... ok. Chodźmy. 
***
Gdy tylko otworzył drzwi do Wielkiej Sali, wiedział, że przyjście na Bal nie było dobrym pomysłem. Poczuł wlepione w siebie dziesiątki oczu i zewsząd słyszał natarczywe szepty. Już on da tym uczniakom popalić na zajęciach. Jakaś trudna praca domowa będzie idealna. 
 — Kochany, nie przejmuj się tymi dzieciakami. Chodź zatańczyć. 
 — Ja nie tańczę, kobieto. 
 — W takim razie, po co tutaj przyszliśmy? Chodź, zatańczymy kilka piosenek, napijemy się czegoś, a później zmyjemy się niezauważeni. 
 — Skoro to jedyna opcja, to chodź. 
Idąc w kierunku parkietu, Severus stanął jak wryty. Na środku tańczyła Hermiona Granger. Nie była to codzienna Granger, w topie i jeansach. Była to elegancka kobieta w turkusowej krótkiej sukience, odsłaniającej znaczną część pleców. Mimo, że nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą, wyglądała ona olśniewająco. Delikatny makijaż dodawał jej uroku, ale nie przytłaczał. Do tego tańczyła z jakimś wysokim przystojnym brunetem. Czy ona nie powinna być tutaj z tym idiotą, Weasleyem? Już znalazła sobie nowego chłoptasia? Szybka, jak na mola książkowego. Tego się po niej nie spodziewał. Był przekonany, że przyjdzie sama i będzie mógł się z niej ponabijać. 
 — Severus, czy ten chłopak, z którym tańczy Granger, to Harry Potter? 
 — Naprawdę? A gdzie jego durne okulary? 
 — Najwidoczniej zainwestował w soczewki. 
 — Poszedł do mugolskiego lekarza? Dumny Chłopiec, Który Przeżył? Zaskakujące. 
 — Może to cię zdziwi, ale niekiedy lekarze są lepsi od magomedykow. Wydaje mi się, że nie doceniasz mugolskiej medycyny. I kto tu jest dumny? 
 — Bronisz go? Jesteś tutaj ze mną, a zachwycasz się nim?
 — Czyżbyś był zazdrosny? Kocham, kiedy jesteś taki zaborczy. Warto było się o ciebie tak długo starać. 
 — Rzeczywiście, byłaś nieznośna — odpowiedział mężczyzna z zamyśleniem — i uparta. Jednak nie o tym rozmawialiśmy. 
 — Nie przesadzaj. Może jakieś dwa lata temu, owszem, coś do niego czułam. Jednak było tak tylko dlatego, że był Wybrańcem. Teraz... — Severus widział ponętne usta kobiety, poruszające się i wypluwające z siebie potok bezużytecznych słów, jednak jej nie słyszał. Albo raczej nie słuchał. 
Odkąd spotykał się z Romildą, miał w zwyczaju wyłączać się z rozmowy — pozwalał kobiecie mówić, ale rzadko kiedy jej słuchał. Słowa Vane były bezwartościowe, nie zawierały żadnej sensownej treści. Nie mógł z nią zbyt często rozmawiać na poważne tematy, czy przekomarzać się, jak to robił z Granger. Romildzie zwyczajnie brakowało inteligencji, jaką posiadała Hermiona. Nie zmieniało to faktu, że większość czasu spędzali w łóżku, nie na rozmowie. Taki układ mu odpowiadał — zero zaangażowania, czysta cielesna przyjemność. Lubił ich spotkania, ale nie wyczekiwał ich z niecierpliwością. Ostatnio często łapał się na tym, że rozmawiając z Vane, zastanawiał się, co by na ten temat powiedziała przyjaciółka Pottera. 
 — Sev, słuchasz mnie? — usłyszał głos swojej towarzyszki, jakby z oddali. Znowu złapała go na tym, że się wyłączył. Chyba tracił czujność. 
 — Słucham, tylko zapatrzyłem się na tę dziwaczną parę. Co ona widzi w tym dzieciaku, któremu przypadkiem udało się przeżyć?
 — Czemu ciągle mówisz i myślisz o tej Granger? Nie mógłbyś dla odmiany zająć się mną? 
 — Nie zajmuję się tą idiotką. A jeśli chodzi o zajęcie się tobą, to nie byliśmy już tutaj wystarczająco długo? Może już wrócimy do mnie? 
 — Jesteś nienasycony — odrzekła kobieta z nutką tryumfu w głosie. 
 — Jednak ja muszę na chwilę uciec, przypudrować nosek. Idź po coś do picia i poczekaj tutaj. 
 — Tylko się pospiesz, nie zamierzam siedzieć tutaj za długo. Jeśli nie wrócisz w ciągu dwudziestu minut, pójdę sobie stąd — rzucił do oddalającej się pośpiesznie dziewczyny. 
Już czwarty raz dzisiaj idzie przypudrować nosek. To za dużo nawet jak na nią. Jednak w tym samym czasie podszedł do niego Bill ze szklaneczką Ognistej, co skutecznie przerwało jego rozmyślania. 
***
 — Harry, nie możemy się tutaj ukrywać całą wieczność. Musimy kiedyś wrócić na Salę — powiedziała z rozbawieniem Hermiona. Od dwudziestu minut siedzieli na ławeczce ukrytej w krzewach róż. Powodem tego była kolejna namolna fanka Pottera. 
 — Całą wieczność nie, ale jeszcze chwilkę, owszem. Nie chcę znowu wpaść na tę trollicę. Nawet nie wiem, kiedy zaszła mnie od tyłu. To było straszne — wyszeptał chłopak, wzdrygając się mimowolnie. 
 — Nie przesadzaj, nie była aż taka brzydka. Zresztą, jedynie się do ciebie przytuliła. Ta, która poklepywała cię po tyłku, była znacznie gorsza. 
 — Śmiej się, śmiej. Ciebie wzrokiem pożerał Nietoperz, a to chyba przebija wszystko. 
 — Raczej przeklinał. Widziałeś przecież... — nagle dziewczyna rozejrzała się wokoło i zamilkła, gestem nakazując swojemu partnerowi, żeby zrobił to samo. 
Ścieżką powoli zbliżało się ku nim dwoje ludzi — po głosie można było rozpoznać, że to kobieta i mężczyzna. O ile głos żeński był ciężki do rozpoznania, o tyle oboje natychmiast odgadli, do kogo należał męski — oto niedaleko nich przechadzał się Minister Magii we własnej osobie. 
 — ... w trakcie przyjęcia. Przecież ludzie mogą coś zauważyć! 
 — Zaraz wychodzę, więc chciałam ci o tym powiedzieć. Zresztą, co w tym dziwnego, że chce się wyrwać z jego ohydnych szponów. Ty nie musisz się tak poświęcać i spędzać z nim swojego czasu. 
 — Sama się tego podjęłaś. Jeśli ci się uda, Czarny Pan sowicie cię wynagrodzi — rzekł mężczyzna zuchwałym tonem. Hermiona posłała swojemu towarzyszowi przerażone spojrzenie, kuląc się jeszcze bardziej. Harry także poczuł się niepewnie — jego największe obawy sprawdziły się — Minister Magii współpracował z Voldemortem. I z tego co słyszeli, była to dość ścisła współpraca. 
 — Wiem, ale to nie zmieni faktu, że mogłam dostać lepszą misję. Wiesz, jaki on przemądrzały? Mam już tego dość. W każdym razie, między wierszami wyczytałam, że musisz zwrócić uwagę na Lovegood, Thomsona i Patil. Dzisiaj jest idealna okazja, żeby się ich pozbyć, albo chociaż jednego z nich — zanim Harry zdążył zareagować, Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk przerażenia. Był on na tyle głośny, że nie uszedł uwadze pary toczącej dyskusję. 
 — Słyszałeś to? Ten pisk? 
 — To pewnie jakieś zwierzę — rzucił uspokajająco mężczyzna, rozglądając się wokoło. — Jednak bezpieczniej będzie, jeśli tutaj się rozstaniemy. Wracaj do niego, a ja dalej będę grał przykładnego urzędnika. 
 — Taki miałam zamiar, ale nie o tym miałam mówić. Przyszłam, bo ten dupek powiedział mi coś bardzo ważnego, coś, co z pewnością zainteresuje naszego pana. Wczoraj na obrzeżach Doliny Godryka znaleziono ledwo żywego Blacka, jakoś udało mu się uciec. 
Hermionie w ostatnim momencie udało się powstrzymać Harry'ego zaklęciem wiążącym. Gdyby tego nie zrobiła, chłopak zapewne rzuciłby się na parę rozmawiającą niedaleko nich. Dziewczyny nie zdziwiło jego zachowanie — to, co przed chwilą usłyszeli, wstrząsnęło nawet nią. Osoba, którą uważali za martwą od przeszło dwóch lat, okazała się żyć i — z tego, co wywnioskowała — Syriusz przez cały ten czas był gdzieś więziony. Wiedziała już, że ten bal będzie miał swój finał w Gabinecie Dumbledore'a. 
______________________________
Jak Wam się podoba ten rozdział? Wiem, że zdziwiło Was zakończenie — o to chodziło;) Severus też nie jest takim niewiniątkiem jak w kanonie;) Nie zdziwcie się:) Przy okazji serdecznie zapraszam Was na mojego nowego bloga — będę na nim zamieszczać miniaturki z różnymi parami. Obecnie znajduje się tam miniaturka — McGonagallxHooch, którą umieściłam tam na specjalną prośbę Klaudii;) Może Wam się spodoba — szukam odpowiedniego szablonu i czekam aż kolejka u Zielonego Kociaka będzie otwarta, więc póki co tamten blog jeszcze nie jest dopracowany;) Dziękuję niezawodnej may jailer! Jesteś niesamowita;) PS: Nie wiem co się dzieje — ciągle zjada mi akapity. /*Już nie zjada - Ces*/

sobota, 5 lipca 2014

11. Talerze

Sobota do tej pory w Hogwarcie uznawana była za dzień dość spokojny. Uczniowie wylegali na błonia, spali do późna, odrabiali lekcje, bądź najzwyczajniej w świecie leniuchowali. Od czasu do czasu, szczególnie za czasów Huncwotów i Weasleyów, można było usłyszeć niezidentyfikowane wybuchy lub krzyki; nikt jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi.
Tego dnia było jednak zupełnie inaczej. Od samego rana z Wielkiej Sali, zamkniętej już teraz na klucz, dochodziły wrzaski i dziwne hałasy. Co chwilę dało się słyszeć jakieś zaklęcie, o którym większa część uczniów nie miała nawet pojęcia. Podświadomie jednak każdy, począwszy od pierwszorocznych Ślizgonów, słynących z tchórzostwa i egoizmu, a skończywszy na Gryfonach uczęszczających do ostatniej klasy — wzorów prawdziwego męstwa, omijał Wielką Salę szerokim łukiem. 
Nawet niektórzy nauczyciele wymawiali się wyjazdami, czy niesprawdzonymi pracami domowymi, byle tylko nie musieć wejść do pomieszczenia. Raz tylko odważył się na to Hagrid. Szybko jednak tego pożałował, długo odczuwając skutki zaklęcia żądlącego. Miał jednak niebywałe szczęście, trafiając na jedną z łagodniejszych kłótni, dotyczącą jedynie talerzy.
 — Ta zastawa kompletnie nie pasuje do reszty wystroju — powiedziała Hermiona z niesmakiem, patrząc na talerze porozkładane na stołach.
 — Może jeszcze sobie tego nie uświadomiłaś, ale zielony i srebrny pasują do wszystkiego — odpowiedział Snape, spoglądając z wyższością na dziewczynę.
 — Do tych obrusów nie pasują. O wstęgach i balonach nie wspomnę. Poza tym, na Balu dla CAŁEGO Hogwartu nie może być talerzy z godłem Slytherinu.
 — Niby dlaczego nie? — zapytał Severus, tak zaskoczonym jej tonem, że Granger mimowolnie się roześmiała.
 — Bo jak już ci wspominałam wcześniej, to Bal dla wszystkich uczniów, nie tylko Ślizgonów. Czasami potrafisz być okropny. Co ja mówię! Czasami? Ty zazwyczaj jesteś okropny.
 — Ja? To ty nie masz za grosz wyczucia smaku i żeby się podbudować, ciągle mnie obrażasz.
 — Nie mam wyczucia smaku? Przecież to ty chcesz łączyć niebieski, fioletowy i zielony. Jeszcze może czerwony dodasz?
 — Czerwony jest brzydkim kolorem — odpowiedział mężczyzna, próbując przemycić kilka kompletów zastawy z godłem swojego domu. Kiedy tylko zauważył, że jego towarzyszka przygląda mu się z rozbawieniem, ze złością odłożył talerze na bok i spojrzał na dziewczynę rozeźlony.
 — Czerwony jest szlachetny i dostojny — rzuciła Gryfonka wesołym tonem, z radością obserwując gniewne błyski w oczach Snape’a.
 — Taki dostojny, jak ty ładna — skwitował Mistrz Eliksirów.
 — Masz coś do mojej urody? Jakbyś nie zauważył, to mam zdecydowanie większe powodzenie, niż ty.
 — Mnie powodzenie wśród płci przeciwnej nie jest do szczęścia potrzebne — warknął mężczyzna, patrząc gniewnie na dziewczynę.
 — Tak tylko mówisz, bo głupio ci się przyznać, że wszystkie kobiety mają cię głęboko gdzieś.
 — Ty też masz mnie głęboko gdzieś? Nie zapędzaj się tak, bo potraktuję to jako propozycję — mruknął Snape, z zadowoleniem patrząc na głębokie rumieńce wykwitające na twarzy Hermiony.
 — Nie wyobrażaj sobie za dużo — odpowiedziała Granger, przekładając talerze, żeby ukryć zmieszanie.
 — Nawet nie próbuję. Nie chcę mieć traumy na całe życie — zakpił mężczyzna.
 — Jesteś okropny, ohydny i do tego zboczony!
 — Taki już mój urok. Słyszałem, że to działa na kobiety, więc uważaj, żeby się nie zakochać.
 — Nie bój się, nie zamierzam. I jeszcze jedno — źle słyszałeś. Takie zachowanie tylko zraża kobiety — powiedziała wyniosłym głosem. Miała już powyżej uszu głupich uwag Snape’a i chciała jak najszybciej uciąć ten temat.
 — Czyli muszę być taki w stosunku do ciebie, cały czas — rzucił, obserwując jak zdziwienie na twarzy kobiety szybko zmienia się w wyraz oburzenia, a później złości. 
 — W sumie, nic trudnego — kontynuował. — Nawet mi to sprawi pewną przyjemność.
 — Tobie obrażanie innych zawsze sprawiało i będzie sprawiać przyjemność. Zauważyłam to już pierwszego dnia mojego pobytu w tej szkole.
 — Obrażam tylko tych, którzy na to zasługują. Na przykład twojego niezbyt rozgarniętego kolegę — Pottera. Można także spokojnie doliczyć do tej listy Weasleya i Longbottoma — oświadczył mężczyzna ze spokojem. 
Jego zachowanie irytowało Hermionę, która czuła, jak cała jej cierpliwość szybko ulatuje w nieznanym kierunku. Zacisnęła jednak usta, pragnąc jak najdłużej utrzymać nerwy na wodzy. Nie może dać po sobie poznać, że głupie zaczepki tak ją wyprowadzają z równowagi. Gdyby jej się nie udało, dałaby swojemu towarzyszowi niemałe powody do zadowolenia.
 — Mylisz się. Oni nie zasługiwali na twoje obelgi.
 — Gdyby rzeczywiście było tak jak mówisz, to bym ich nie obrażał — uciął Severus wyniosłym tonem.
 — Do Harry’ego zawsze miałeś jakieś uprzedzenia — skwitowała Granger. — A dlaczego? Bo jego ojciec stroił sobie z ciebie żarty i Lily wybrała jego, a nie ciebie.
 — Jej w to nie mieszaj! Ta sprawa nie ma z nią nic wspólnego. Jeśli chodzi o jego ojca, to owszem, masz trochę racji. Poniżał mnie przy każdej okazji i sprawiało mu to przyjemność. James zawsze był dla mnie wredny, a jego syn jest taki sam. Kocha się popisywać, szczególnie kosztem innych. Wiele razy mnie wyśmiewali, przez głupie kawały. A ci jego przyjaciele… Wcale nie byli lepsi. Kiedy tylko mogli, starali się mnie zrównać z błotem.
 — Tak było, to prawda, ale tylko kiedy byli młodzi i głupi — oznajmiła dziewczyna z przekonaniem.
 — Tylko tak ci się wydaje. Oni nigdy się nie zmienili, nie zmądrzeli. Wystarczy, że przypomnisz sobie Blacka i jego zachowanie, kiedy wstąpiłem do Zakonu Feniksa.
 — A ty niby byłeś lepszy? Ciągle na niego warczałeś i przy każdej okazji bluzgałeś w jego stronę takimi obelgami, że aż dziw, że ludziom wokoło uszy nie zwiędły.
 — To raczej od jego więziennej gwary można było doznać uszczerbku na mózgu. A Potter był taki sam jak Syriusz. Zresztą, zakochany w sobie Wybraniec w niczym im nie ustępuje.
 — W tym momencie zupełnie nie masz racji. Harry jest inny. Nikogo by nie obraził, żeby poprawić sobie humor — powiedziała dziewczyna. Jej przyjaciel miał wady, ale nigdy nikomu nie robił przykrości. Może jedynie miał zatargi z Draconem, ale to zmieniło się już dawno.
 — Czyżby?
 — Nie czyżby, tylko tak jest. Wymień chociaż jedna osobę, którą ośmieszył.
 — Choćby młody Malfoy.
 — Nie przypominam sobie takiej sytuacji — odrzekła Hermiona pełnym wyższości tonem. Odwróciła się tyłem do rozmówcy, aby ukryć zakłopotanie.
 — A w trzeciej klasie? — zapytał mężczyzna, dość brutalnie odwracając Gryfonkę w swoją stronę. Zauważywszy jej zdziwiony wzrok, kontynuował. 
 — Kiedy rzucał w mojego chrześniaka pacynami błota?
 — Po pierwsze, to było tylko przy Ronie, a po drugie, Draco dokuczał wtedy Weasleyowi.
 — A zaklęcie Malfoya i jego kolegów w taki sposób, że nie byli w stanie wyjść z pociągu o własnych siłach?
 — To oni zaczęli pierwsi.
 — „To oni zaczęli pierwsi” — przedrzeźniał Hermionę mężczyzna. 
 — Czy ty sama siebie słyszysz? Mówisz jak dziecko z przedszkola, nieumiejące przyznać się do winy i próbujące obwiniać wszystkich wokół.
 — Wiedz, że gdybyśmy wtedy nie zareagowali w porę, Draco wypróbowałby na nas znacznie gorsze klątwy.
 — Więc może trzeba było dać mu spróbować? I tak gorzej, niż teraz nie możecie wyglądać. Zresztą, tamtego czasu młody Malfoy nie znał zbyt wielu wymyślnych zaklęć — rzucił mężczyzna. 
Po uniesionych brwiach Hermiony poznał, że powiedział zbyt wiele, więc szybko odwrócił się w drugą stronę. Ku jego zadowoleniu, Granger nie odezwała się ani słowem, tylko pospiesznie wróciła do swoich zajęć.Czemu to właśnie on musi z nią pracować? To pytanie dręczyło go już od dłuższego czasu i nie potrafił na nie odpowiedzieć. 
Wiedział, że Minerwa zrobiła mu na złość, ale to już zaszło za daleko. Musi z nią spędzać każdą wolną chwilę, a ma ich naprawdę niewiele. Wołałby teraz siedzieć w swoim gabinecie przy szklaneczce Ognistej. Może nawet zaprosiłby ją...Sam nie wiedział, jak to się stało, ale coraz częściej o niej myślał, odsuwał ją, ale jednocześnie chciał ją przywołać do siebie i trzymać jak najbliżej. Wiedział jednak, że to niemożliwe, że nie może jej dopuścić bliżej. Jej nagłe przywiązanie i zaangażowanie sprawiało, że nabierał coraz więcej podejrzeń. Tak samo było z Lily. Zaprzyjaźniła się z nim, spędzała z nim czas, a później porzuciła go dla pierwszego lepszego półgłówka — Pottera. Ona też musi mieć w tym jakiś cel.
 — Sie masz, Hermiono? Witam, psorze — z zamyślenia wyrwał go donośny glos Hagrida, gajowego Hogwartu. 
Po co on tu przyszedł? Nie dość, że już musi się użerać z tą niemądrą kobietą, to teraz jeszcze ten, z braku lepszego słowa, nauczyciel.Zawsze się zastanawiał, dlaczego Dumbledore poprosił Hagrida o nauczanie opieki nad magicznymi stworzeniami — przecież nawet nie ukończył Hogwartu.
 — Cześć, Hagrid. O co chodzi?
 — Przyniosłem list do psora Snape'a. Przed chwilą go dostarczyli — powiedział Rubeus, podchodząc wolno do Mistrza Eliksirów, jakby obawiał się, że zaraz dostanie jakimś zaklęciem.
 — Za dużo przebywasz na świeżym powietrzu i chyba już zgłupiałeś do reszty. Nie mam zamiaru się męczyć i rzucać na ciebie zaklęć. Podejdź szybciej, głupcze.
 — Tylko, psorze... to list od pani psor McGonagall — powiedział gajowy z wahaniem w głosie. 
Po tych słowach Severus zamarł, jakby ugodzono go piorunem. Po co ta kobieta znowu do niego napisała? Pewnie chce, żeby teraz poszedł z Granger na ten Bal. Niedoczekanie. Nie pójdzie z tą nadetą, zarozumiałą, napuszoną Gryfonką. Może i jest ładna, z jej pięknie wyprofilowanymi ustami i hipnotyzującymi oczami, ale charakterek też ma. Wolał nie musieć z nią spędzać tego wieczoru.
 — Podaj mi ten list, szybko.
Drogi Severusie!
Jak sobie radzisz z przygotowaniami do Balu? Albo może raczej powinnam zapytać, jak sobie radzisz z panną Granger? Nie strosz tak tych brwi, bo wyglądasz jak szpak patrzący na dojrzałą czereśnię. Tak, wiem jak wygląda szpak. To, że wychowałam się w rodzinie czarodziejskiej nie znaczy, że jestem zacofana. Jak wiesz, u nas też są „normalne” zwierzęta. I wcale nie jadam ptaków. Wiesz, że moją główną zasadą jest jedzenie wyłącznie pod ludzką postacią.
Ciekawe. Ostatnio przyłapał ją goniącą za myszą. Wtedy jakoś inaczej się tłumaczyła.
Dobra, nie o tym miałam pisać. Chciałam Ci uświadomić, że powinieneś zacząć się inaczej zachowywać. Hermiona pisała do mnie i skarżyła się na Twoje zachowanie. Jak możesz tak dokuczać tej biednej dziewczynie?
Ja jej dokuczam? To chyba ta głupia trzpiotka drażni mnie. Przecież chodzi za mną krok w krok i poucza, jakby była nie wiadomo kim.
Mam wrażenie, że chcesz uprzykrzyć tej dziewczynie życie na wszystkie możliwe sposoby. A może kryje się pod tym, co innego? No wiesz… kto się czubi, ten się lubi. 
Phi... Zgłupiała na starość.
Nie prychaj już tak, bo kotem nie jesteś. Co najwyżej jakąś jaszczurką, albo lepiej — wężem. No, już się nie denerwuj. Wiesz przecież, że tylko żartuję. Dobra, już nie będę. Chciałam Cię tylko prosić, żebyś przestał ją denerwować. Nie zmieniaj ciągle kolorów szarf, świeczek, czy czegokolwiek innego. To bal dla wszystkich, nie tylko Ślizgonów. Rozumiem, że jesteś przywiązany do swojego Domu, ale nie tylko Ty. Proszę Cię, opanuj trochę swoje zapędy. Ona jest nauczycielką, nie jest już uczennicą. Nie masz prawa jej bezkarnie obrażać. Mówię poważnie. I pohamuj też trochę swoich wychowanków. Jak tak dalej pójdzie, to ona ich wszystkich pozabija. Była już blisko, kiedy młody Bathol zapytał ją, czy Potter ją „posiadł”.
Przecież to oczywiste. Swoją drogą, mógł to zrobić w bardziej subtelny sposób.
Nikt Ci o tym nie mówił? Po co? Przecież dałbyś mu dodatnie punkty i go pochwalił. A teraz, kiedy się już o tym dowiedziałeś nawet, nie próbuj tego robić! Jeśli dowiem się, że ten bezczelny chłopak dostał za to jakieś punkty, osobiście zapewnię mu szlabany do końca roku; zresztą, nie tylko jemu. Zamierzasz ryzykować? Wiem, że nie obchodzi Cię szlaban „jakiegoś głupiego dzieciaka”, ale Twoich uczniów z pewnością tak. Już wiesz dobrze, o co mi chodzi. Sev, muszę kończyć. Sowa, którą wysyłam Ci list, strasznie rwie się do swojego zadania.
Minerwa
PS Całusy od Albusa.
 — Wypad stad! Remordet!
***
 — Hermiono! Już dziesiąty raz Ci mówię, że w tej sukience wyglądasz najlepiej — powiedział czarnowłosy chłopak poirytowanym tonem, patrząc na swoją towarzyszkę ze zniecierpliwieniem. 
Już od dwóch godzin wybierali sukienkę na Bal. Chociaż ‘wybierali’ to niezbyt stosowne słowo na tę okazję, raczej Granger upatrzyła sobie jedną sukienkę, a jej przyjaciel próbował przemówić jej do rozsądku i przekonać, że nie wygląda w niej za dobrze.
 — Na pewno? Ta niebieska nie była lepsza?
 — Już Ci mówiłem, że w tej niebieskiej nie wyglądasz za dobrze. Ta jest zdecydowanie lepsza.
 — Jakoś do mnie nie przemawia… Wydaje mi się taka zwyczajna. Do tego jest w malinowym kolorze. Nie podoba mi się ten odcień.
 — Skoro Ci się nie podoba, to ją zdejmuj i idziemy dalej — odparł Harry zdecydowanie mało przyjaznym tonem. Od razu jednak poczuł wyrzuty sumienia na widok miny swojej przyjaciółki. — Wybacz Hermi… Po prostu nie wiem jak mam do Ciebie mówić. Kiedy mówię, że jest dobrze, Ty stwierdzasz, że kłamię albo, że sukienka Ci się nie podoba. Kiedy mówię, że jest źle, Ty zaczynasz narzekać, że się nie znam. To mnie zaczyna denerwować.
 — Przepraszam… Chcę dobrze wypaść i to pewnie dlatego — westchnęła dziewczyna — Obiecuję, że się poprawię. Tylko ta sukienka mi się naprawdę nie podoba. Poczekaj chwilę, pójdę się ubrać w moje rzeczy i idziemy na mugolską część Londynu — rzuciła brązowowłosa, idąc do przebieralni. 
Po drodze rozglądała się po sklepie, rozmyślając nad słowami chłopaka. Nie sądziła, że tak działa mu na nerwy jej zachowanie. Gdyby chociaż przez chwilę dał to po sobie poznać, już wcześniej przestałaby narzekać. Już miała zamknąć drzwi przebieralni, kiedy jej wzrok padł na sukienkę wiszącą przy ladzie. Hermiona bez zastanowienia ruszyła w tamtą stronę, po drodze mijając zdumionego Pottera. Nie zwracając uwagi na swojego towarzysza, zdjęła suknię z wieszaka i pośpiesznie udała się z powrotem do przymierzalni.
 — Boże, jaka ja jestem płytka… — westchnęła z dezaprobatą, przeglądając się w lustrze.
______________________________
Miałam nie dodawać tak szybko rozdziału, ale mam chwilę wolnego czasu w pracy. Następny rozdział nie pojawi się chyba za szybko. Co o nim sądzicie?
Dziękuję bardzo za sprawdzenie i poprawienie rozdziału mojej becie — may jailer. Jesteś najlepsza! :)

czwartek, 3 lipca 2014

10. Kolejne morderstwa mugoli

Kolejne niewyjaśnione morderstwa mugoli
Wczoraj w nocy około godziny 23:00 na przedmieściach Londynu doszło do kolejnego brutalnego morderstwa na mugolach. Ofiarą padły dwie kobiety, niemające związku z magicznym światem — Sarah Jane Marlow i Kate Midgelon. Okoliczności zbrodni nie są nikomu do końca znane. Wiadomo tylko, że ofiary zapewne znały napastnika — drzwi pozostały nietknięte i nie było na nich śladów żadnych czarów. Jak ustaliła Komisja do Spraw Ochrony Mugoli napastnik użył zaklęcia Cruciatus, które doprowadziło do śmierci Sarah i Kate.
Hermiona odłożyła Proroka Codziennego na stół, cicho klnąc pod nosem. Nie wiadomo czyja to sprawka? Ależ to oczywiste! Każdy głupek by się domyślił, że maczał w tym palce sam Voldemort. Pewnie nie chcą siać paniki. I jeszcze „ofiarą padły dwie kobiety, niemające związku z magicznym światem”. Bzdura! Przecież Kate Midgelon, to kuzynka McGonagall. Nawet raz była na zebraniu Zakonu Feniksa. Jak Prorok mógł podawać tak nieprawdziwe informacje? Co jeszcze wymyślą? Ktoś pomylił zaklęcia i dlatego zginęły? Cóż… Ministerstwo byłoby do tego zdolne. A minister? Ostatnio zachowywał się inaczej. Nie, to niemożliwe. Zbyt pochopnie to osądza.
 — Jutro to sprostują — powiedziała na głos, próbując dodać sobie tym otuchy.
 — Nie sprostują, idiotko — usłyszała głos tuż przy swoim uchu. Odwróciła się gwałtownie, stając twarzą w twarz ze znienawidzonym przez nią Ślizgonem.
 — Jak śmiałeś wchodzić do moich komnat bez pytania? Ty…
 — Opanuj się, Granger. Zresztą, to twoja wina, niemądra trzpiotko — odpowiedział Snape.
 — Moja? Moja wina? To ty zakradasz się tutaj bez pytania i do tego nieproszony — oburzyła się dziewczyna.
 — Każdy normalny człowiek ustawiłby hasło, albo rzucił zaklęcie blokady, jednak ty, Granger, jesteś oczywiście ponad to — ironizował mężczyzna, patrząc z zadowoleniem na Hermionę, która z każdą chwilą była coraz bliżej wybuchu.
 — Jeśli chcesz wiedzieć, Panie Idealny, to jeszcze nie zdążyłam wprowadzić hasła. Ostatnio tyle się działo i… — urwała, patrząc speszona na Mistrza Eliksirów, który w odpowiedzi uśmiechnął się drwiąco i powiedział:
 — Rozumiem, że jesteś tak rozrywana w towarzystwie, że nie masz nawet jednej wolnej chwili. Kto by przypuszczał, że będziesz taka popularna. A do tego te nocne wizyty…
 — Skąd wiesz, że Harry…? Zresztą, to nie twoja sprawa, co robię i z kim. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam przyjaciół, którzy mnie odwiedzają, i których ja mogę w każdej chwili odwiedzić.
 — Na przykład Pannę Weasley i jej brata Ronalda?
 — Może ostatnio nie mogę się z nimi dogadać, ale owszem, to moi przyjaciele — powiedziała dziewczyna z taką wyniosłością, na jaką ją tylko było stać.
 — Panna Wiem-To-Wszystko zaczyna się wymądrzać. Nie wiem, jak oni wszyscy mogą z tobą wytrzymać. Po raz pierwszy w mojej karierze zaczynam współczuć uczniom.
 — To raczej twoim uczniom trzeba współczuć, ty oślizgły nietoperzu z lochów! — krzyknęła Hermiona, już całkowicie wytrącona równowagi.
 — Uważaj na słowa, Granger. Nie jestem twoim kolegą, żebyś mogła sobie pozwalać na takie zachowanie. Trochę więcej szacunku — powiedział oschle Severus, przybierając na twarz maskę obojętności i chłodu.
 — Jak już ci kiedyś wspominałam, na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a jakoś sobie nie przypominam, żebyś kiedykolwiek zrobił coś, co by się do tego przyczyniło.
 — Jakbyś nie wiedziała, to dobre wychowanie nakazuje szanować starszych od siebie.
 — Starszych czy starych? Bo mnie jakoś się wydaje, że chodzi tutaj o tych drugich.
 — Milcz, bezczelna idiotko. Nie przyszedłem tutaj uczyć cię savoir vivre’u, tylko przekazać ci wiadomość.
 — Słucham.
 — Łaski mi nie robisz — rzucił Snape, patrząc na Gryfonkę z góry. — Mam ci powiedzieć, że za tydzień zaczynamy strojenie Wielkiej Sali z okazji Balu, który jest za trzy tygodnie, więc musimy się pośpieszyć.
 — Balu? To wspaniale! Czyli mam rozumieć, że ja będę robić dekoracje? Sama czy z kimś?
 — Niestety, ze mną — powiedział z niesmakiem Mistrz Eliksirów. Z zadowoleniem jednak zauważył, że Hermiona ma minę równie nietęgą, co on. — Nie myśl, że dla mnie współpraca z tobą jest miłym przeżyciem, więc postaraj się podczas przygotowań mówić jak najmniej. Aha… zajmij się listą gości spoza Hogwartu i nie zapomnij znaleźć sobie partnera. Na co dzień wyglądasz żałośnie, ale przychodząc sama na Bal, całkiem się pogrążysz.
 — Mogę cię zapewnić, że będę miała na Balu partnera. To raczej o ciebie bym się bała.
 — O mnie się nie martw. Do widzenia — powiedział i już go nie było. Hermiona opadła na fotel, trzęsąc się ze złości. Już ja mu pokażę, pomyślała. Będzie żałował swoich słów.
***
Hermiona i Harry od dłuższego czasu siedzieli przy stoliku i spoglądali tępo na białą kartkę, leżącą przed nimi. Co chwilę któreś z nich podnosiło głowę z błyskiem zadowolenia w oczach, który po chwili znikał, gaszony przez wściekły wzrok drugiego. Banalne z pozoru zadanie, zmieniło się w zagadkę nie do rozwiązania. Przecież tu chodzi tylko o listę. Małą, głupią listę!, myślała ze złością Hermiona, spoglądając na przyjaciela.
 — Ja się poddaję — przerwał milczenie Harry, a jego głos brzmiał tak żałośnie, że Granger przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia.
 — Nie powinnam cię była o to prosić… Mogłam sama się nad tym męczyć — powiedziała dziewczyna bezradnie.
 — Nie mów takich głupstw! Chciałem ci pomóc. Powiem szczerze, że w życiu nie pomyślałbym, że zrobienie głupiej listy gości będzie takie trudne.
 — Przeważnie to nie jest ciężkie zajęcie. Nasz problem to tylko…
 — Stronniczość — przerwał jej przyjaciel. — Masz rację, nie możemy zaprosić naszych przyjaciół.
 — Tylko co to za Bal bez przyjaciół… Zanudzę się tutaj — jęknęła Gryfonka.
 — Mam pomysł! Najpierw zaprośmy Ministra Magii i szefa Biura Aurorów. Później zaprosimy kilku znajomych, których obecność można uzasadnić. Co ty na to?
 — Dobra — mruknęła Hermiona. Pochyliła się nad kartką i zapisała dwa nazwiska.
 — Luna? Bo…
 — Będzie przedstawicielką Żonglera. Przecież teraz pismo jej ojca jest poczytniejsze, niż Prorok.
 — Neville i Patil?
 — Czasy są niebezpieczne. Na Balu musi być kilku członków Zakonu. Draco?
 — Nie sądzę, żeby Dumbledore się zgodził. Możemy spróbować, ale będzie ciężko. Teraz, kiedy ktoś na niego doniósł, musimy mieć się na baczności. Jeśli Draco zniknie na jakiś czas, będzie bezpieczniejszy. Lepiej nie kusić losu.
 — Może i masz rację — odparł Harry po namyśle. Dobrze wiedział, że Hermiona ma rację, ale wiedział też, jak to jest być zamkniętym w domu, bez przyjaciół i dostępu do magicznego świata. Współczuł byłemu Ślizgonowi z całego serca.
 — Dean? — zapytała szybko dziewczyna, widząc strapioną minę Pottera. Zdawała sobie sprawę, że chłopak chciał ją przekonać do zaproszenia Malfoya, dlatego wołała uniknąć niepotrzebnej wymiany zdań.
 — Luna go zaprosi, jako osobę towarzyszącą — powiedział z przekonaniem chłopak. — On już ją do tego nakłoni. A mnie nie zaprosisz? Co prawda nie miałbym osoby towarzyszącej, ale zawsze bym coś wymyślił.
 — Dla ciebie miałam inne zadanie — odpowiedziała jego towarzyszka, zawstydzona. — Bo widzisz… Może byś poszedł jako moja osoba towarzysząca?
 — Pewnie! Nie myślałem, że spotka mnie taki zaszczyt — zaśmiał się Potter.
 — Nie żartuj sobie ze mnie. Myślałam, że się nie zgodzisz. A wtedy Snape miałby powody do radości…
 — A co ma z tym wszystkim wspólnego Snape?
 — No cóż… Powiedział, że nie znajdę sobie nikogo na Bal i będę wyglądać żałośnie.
 — A on sobie niby kogoś znajdzie? — zadrwił Harry. — Już to widzę. Pewnie przyjdzie sam i będzie ścianę podpierał.
 — Też tak myślę — przytaknęła Granger. — Pewnie tylko stroił sobie ze mnie żarty. Ale swoja drogą, wyobrażasz sobie Nietoperza tańczącego z jakąś kobietą?
 — Nawet wolę nie próbować. Jeszcze dostałbym jakiegoś wstrząsu, czy coś… już współczuję jego osobie towarzyszącej — zaśmiał się Harry.
***
 — Mówię ci już setny raz, szarfy, którymi przystroimy salę, NIE mogą być tylko zielono — srebrne! To nie Bal Ślizgonów, tylko całego Hogwartu — powiedziała Hermiona, patrząc na Snape’a ze złością. Siódmy raz tego dnia zmienił wszystkie fioletowe i białe wstęgi na te w kolorze jego domu. Na nic się zdały wrzaski i wybuchy dziewczyny, Mistrz Eliksirów zmieniał kolory dekoracji, kiedy tylko Gryfonka się odwróciła.
 — Te barwy są piękne i szlachetne, ty pusta pannico — warknął Severus.
 — Złoty i czerwony są szlachetniejsze, a nie próbuję ich wepchnąć w każde możliwe miejsce.
 — Kolory Gryffindoru są pospolite.
 — Sam jesteś pospolity. Miałeś się zająć stołami, a nie wcinać w moje kompetencje!
 — Nie masz za grosz wyczucia smaku, więc musiałem ci pomóc — zadrwił Snape, doprowadzając Granger do pasji.
 — Odezwał się ten, który chodzi w sutannie.
 — To nie jest sutanna, impertynencka dziewucho! — krzyknął Ślizgon, wymachując pięścią. — Moje szaty są eleganckie i stosowne na każdą okazję. Nie to, co twoje — z braku lepszego słowa — ubrania — prychnął mężczyzna, spoglądając na czarne obcisłe dżinsowe spodnie i niebieską tunikę.
 — Widzę, że ktoś tu jest bardzo wyczulony na swoim punkcie. Nie sądziłam, że jesteś takim narcyzem.
 — Znasz w ogóle definicję tego słowa? Bo mnie wydaje się, że nie za bardzo. Narcyzem jest na przykład twój drogi Weasley, który w chwili obecnej popadł w stan samouwielbienia. Podrywa każdą dziewczynę, będąc pewnym, że żadna mu się nie oprze. Niestety — zaśmiał się złośliwie — myli się straszliwie. Nie wszystkie są tak mało inteligentne jak ty, żeby się z nim umawiać.
 — Ron wcale nie jest taki — powiedziała bez przekonania dziewczyna. Hermiona, mimo że nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, wiedziała, że jej były chłopak często właśnie taki jest.
 — Czyżby? — spytał ironicznie Snape.
 — W rzeczy samej. Wracaj do swoich stołów, bo jeśli będziesz ciągle gadał o głupotach, to do końca roku się nie wyrobimy.
 — Po pierwsze nie gadam, tylko mówię — odpowiedział wyniosłym tonem Mistrz Eliksirów. — Gadają takie półgłówki jak Potter czy Weasley. Po drugie…
 — Nie obrażaj Harry’ego. Jest mądrzejszy, niż sądzisz! — Wtrąciła dziewczyna, patrząc na towarzysza ze złością.
 — Po drugie — kontynuował Severus, jakby Hermiona nic nie powiedziała — to, o czym mówię, to nie żadne głupoty, ale bardzo mądre rzeczy, których zapewne twój ograniczony umysł nie pojmuje.
 — Ja mam ograniczony umysł? Ja? Nie chcę tutaj wypominać niczego, ale nie wiem czy pamiętasz, ale to właśnie ja rozwiązałam twoją zagadkę broniącą przejścia do Kamienia Filozoficznego — rzuciła Granger z nutką tryumfu w głosie.
 — Uważam, że miałaś szczęście. Strzeliłaś i udało ci się trafić.
 — Strzeliłam? I takim dziwnym trafem odgadłam obie mikstury? To miałeś na myśli?
 — Tak, właśnie to miałem na myśli.
 — Mylisz się, ty zadufany w sobie nadęty dupku!
 — Granger, licz się ze słowami — syknął Snape.
 — Tylko nie Granger. Po nazwisku to po pysku.
 — To może wolisz „Etatowa Wiem — To — Wszystko”? Albo „Panna Zarozumiała”? — zapytał Mistrz Eliksirów, wyraźnie z siebie zadowolony. Wiedział, że wyprowadził swoją rozmówczynię z równowagi, a to wprawiło go w tak wesoły nastrój, jak po wypiciu co najmniej dwóch butelek Ognistej.
 — Nawet nie próbuj mnie tak nazywać!
 — Czyżbyś mi groziła? — zakpił mężczyzna, uśmiechając się dziwnie. — Dla twojej wiadomości, te czcze pogróżki nie robią na mnie żadnego wrażenia, a nawet lekko mnie bawią.
 — Nie zniżę się do twojego poziomu jakimiś głupimi groźbami — odpowiedziała dziewczyna wyniośle. — Ja tylko mówię, żebyś sobie nie pozwalał na zbyt wiele.
 — Nie pozwalał na zbyt wiele? — zaśmiał się Severus. — Mogłabyś tak powiedzieć, gdybym się do ciebie przystawiał, a nie w takiej sytuacji.
 — Dobra! Mam już cię powyżej uszu. Zajmij się stołami, a do mnie nawet się nie zbliżaj — powiedziała Granger, wyciągając różdżkę. — Protego — mruknęła z zadowoleniem, przyglądając się zdziwionemu Snape’owi.
______________________________
Chciałabym podziękować mojej kochanej becie — may jailer;) Przepraszam za tak beznadziejnie krótką notkę. Wiem, że pewnie jesteście zawiedzeni, ale postaram się to naprawić następnym razem