Harry, rozeźlony, szedł w kierunku gabinetu dyrektora. Nie docierały do niego krzyki i argumenty Hermiony, która wciąż powtarzała mu, że Dumbledore jest na misji, że nie ma go w Hogwarcie. Pottera to nie obchodziło; nie było ważne, gdzie teraz jest dyrektor. On musiał się z nim spotkać i to natychmiast. Profesor powinien mu wszystko dokładnie wyjaśnić i powiedzieć, dlaczego ukrywano przed nim powrót Syriusza.
Nie wiedząc kiedy, chłopak znalazł się przed kamienną chimerą. Do tej pory podświadomie szedł w jej kierunku, nie myśląc nawet jak się dostanie do gabinetu. Teraz gdy już był na miejscu, uświadomił sobie, że nawet nie zna hasła.
— Hermiono, podaj hasło — warknął, nie zdając sobie sprawy, jak nieuprzejmie to zabrzmiało. Dopiero urażona i lekko zdezorientowana mina dziewczyny przywróciła mu rozsadek. — Przepraszam... Nie chciałem być dla ciebie niemiły. Podasz hasło, proszę?
— Harry, Dumbledore'a tam nie ma — jęknęła brunetka. — Ale dobrze. Czekoladowe żaby.
Chimera skinęła głową i odsłoniła schody prowadzące do góry. Harry bez wahania i prawie biegiem ruszył do gabinetu. Jednym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka. Jego gwałtowne wejście nie uszło uwadze portretów w gabinecie dyrektora — wszystkie, jak jeden mąż, krzyknęły z oburzenia.
— Cóż za bezczelność! — powiedział Phineas, wychylając się lekko do przodu. Harry miał wrażenie, że gdyby Nigellus mógł, wyszedłby z ram i solidnie go uderzył. Reszta obrazów sprawiała podobne wrażenie, ale chłopaka niewiele to obchodziło. Musiał porozmawiać z nauczycielem.
— Gdzie jest Dumbledore? Muszę z nim porozmawiać.
— Nie ma go tutaj. Tak jak ciebie nie powinno tutaj być — odpowiedział korpulentny czarodziej z czerwonym nosem.
Nie spodziewał się pomocy, miał jednak nadzieje, że chociaż zdradzą mu sposób na porozumienie się z Albusem. Jakby w odpowiedzi na jego rozmyślania, w głębi pomieszczenia rozległ się cichy krzyk. Harry od razu go rozpoznał.
— Faweks! Sprowadzisz tutaj dyrektora? — w miejscu, gdzie do tej pory siedział ptak, rozbłysły płomienie.
Okularnik potraktował to jako potwierdzenie. Bez słowa usiadł na krześle naprzeciw fotela dyrektora i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest sam. Hermiona, która przecież była tuż za nim, nagle zniknęła, jakby się rozpłynęła.
— Chciałeś ze mną porozmawiać, Harry? — rozległ się głos tuż przy kominku. Pottera nie zwiódł miękki ton profesora. Nic nie było w stanie złagodzić jego złości.
— Tak, chciałem. Gdzie jest Syriusz? — zapytał Harry; jego głos był pewny i mocny, co zdziwiło samego chłopaka. Nie wiedział skąd wziął w sobie takie pokłady buntu wobec swojego nauczyciela. Odwrócił się w stronę dyrektora i spojrzał na niego. Nie chciał przeoczyć żadnego momentu wahania ze strony Dumbledore'a.
— Więc się dowiedziałeś?
— Dowiedziałem się! Pan nawet nie raczył mi powiedzieć!
— Nie chciałem cię martwić, Harry. Szukałem wciąż Syriusza, dopiero wczoraj udało nam się go znaleźć.
— Udało się znaleźć? Podobno został PORZUCONY na skraju wioski.
— To nie tak, Harry — powiedział słabym głosem siwowłosy starszy człowiek i ciężko usiadł na fotelu.
Wyglądał na zmęczonego i udręczonego, jednak Potter się tym nie przejmował. Takie oznaki słabości ze strony starszego czarodzieja jeszcze bardziej go rozzłościły. Oczekiwał twardych faktów, pewnych odpowiedzi, a nie zmęczenia i wahania.
— TO NIE TAK? A NIBY JAK?
— Wysłuchaj mnie, Harry. Proszę, wysłuchaj dokładnie tego, co mam ci do powiedzenia.
— Nie chcę słuchać żadnych wymówek. Chcę poznać PRAWDĘ!
— I poznasz. Musisz mnie tylko dokładnie wysłuchać.
Harry zawahał się, słysząc błagalna nutę w głosie profesora. Dumbledore, widząc tę niepewność ze strony chłopaka, kontynuował swoją wypowiedź.
— Kiedy Syriusz wpadł za zasłonę wiedziałem, że nie umarł. Trafiła go jedynie drętwota, przez którą się zachwiał i stracił równowagę. Od tamtej pory zacząłem badać łuk. Okazało się, że jest on połączony z innym pewnym wymiarem, wymiarem, z którego nie każdy wrócił. Jedynie żywa osoba, chcąca dalej żyć, potrafi wydostać się zza zasłony. Wiedziałem, że Syriusz nie chce umrzeć, na pewno nie chciałby cię zostawić tutaj samego. Odnalazł swoja nową rodzinę i szczęście. Nie wiedziałem tylko jednej rzeczy — gdzie jest wyjście. Owszem, miałem pewne podejrzenia co do tego, ale nie byłem do końca pewny. Musiałem wszystko dokładnie sprawdzić — i sprawdziłem. Jednakże potwierdziły się moje najgorsze obawy — nie miałem dostępu do tego wyjścia. Musiałem czekać na rozwój wydarzeń. I czekałem. Dopiero wczoraj odnalazłem Syriusza. Udało mi się to w ostatniej chwili.
— Odnalazł pan w ostatniej chwili? Przecież go tam porzucono.
— Wbrew temu, co słyszałeś, było zupełnie inaczej — ciągnął mężczyzna. — Lord Voldemort także poszukiwał Syriusza, ale miał zdecydowanie mniej wiadomości. W ostatniej chwili udało nam się przechwycić twojego chrzestnego, zanim dotarli do niego śmierciożercy. Nie wiemy dokładnie, gdzie przebywał przez cały ten czas, ale udało mu się dotrzeć do wioski.
— Dlaczego ona powiedziała „udało mu się uciec”? Musieli go gdzieś więzić! Coś przede mną ukrywacie! — powiedział buntowniczo Harry. Nie interesowało go do kogo mówi i że jest niegrzeczny. Chciał znać prawdę najszybciej jak to możliwe.
— Udało mu się uciec przed ścigającymi go śmierciożercami — kontynuował dyrektor, jakby ucinał sobie z chłopakiem miłą pogawędkę. — Nigdzie go nie więziono. Chociaż może to nie do końca prawda. Był uwięziony za kurtyną przez cały ten czas; był wtedy jakby zamrożony. Nie masz się o co martwić. Nikt go nie torturował.
— Ale dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
— Zacząłbyś go szukać, sprawy by się skomplikowały.
— I MOŻE ON BYŁBY Z NAMI JUŻ DAWNO! Robił wszystko, o co go prosiłeś, a ty zostawiłeś go na pastwę losu!
— To nie tak jak myślisz. Nie zostawiłem go. Szukałem go przez cały ten czas. Syriusz jest dla mnie drogim przyjacielem, nie opuściłbym go, nigdy. Oceniasz mnie zbyt pochopnie i ze złej strony patrzysz na sprawę — odpowiedział z lekkim wyrzutem Dumbledore. Sprawiał wrażenie urażonego.
— Mogę się z nim spotkać? — spytał Harry, już znacznie spokojniej.
— Jutro, Harry, jutro. Teraz i tobie i jemu należy się chwila odpoczynku. Myślę, że czas już, abyś udał się do Nory. Obok kominka znajduje się proszek fiuu.
— Ale...
— Żadnego „ale”, Harry. Dobranoc.
***
Hermiona wolnym krokiem zbliżała się do swoich komnat. Nie weszła z Harrym do gabinetu — nie chciała być świadkiem tej rozmowy. Czuła, że byłaby tam kimś obcym, zbędnym. To rozmowa tylko między Potterem i dyrektorem.Wiadomość, którą usłyszała, wstrząsnęła nią do głębi.
Teraz, kiedy już na dobre pogodzili się ze śmiercią Syriusza, okazało się, że nie zginął. Tylko po co te wszystkie tajemnice? Obawiali się, że ktoś mógłby zacząć szukać Blacka? Kto byłby na tyle głupi?
Dziewczyna dobrze znała odpowiedź — gdyby okularnik dowiedział się, co tak naprawdę zaszło, zapewne pognałby ile sił w nogach, by odszukać swojego ojca chrzestnego. Nie zastanawiałby się nad konsekwencjami, tylko zrobiłby coś pod wpływem impulsu.
— Co tutaj robi Panna — Wiem — To — Wszystko? Potter cię porzucił? — rozległ się bełkotliwy głos z bocznego korytarza, który właśnie mijała. Błyskawicznie owiał ją smród alkoholu. Przystanęła i spojrzała na osobę ledwo opierająca się o ścianę.
— Severusie, jesteś pijany — powiedziała zaskoczonym głosem.
— Tak, jestem, i nic ci do tego — mruknął Snape, zataczając się lekko. Chwiejnym krokiem ruszył w jej stronę.
— Skoro jesteś pijany, to dlaczego jesteś tutaj? — zapytała, odsuwając się pod ścianę. Z każdym jego krokiem w przód, ona stawiała jeden w tył.
— Właśnie szedłem do swoich komnat. Zrobiło mi się słabo i przystanąłem na chwilę.
— Dlaczego jesteś sam? Czy twoja partnerka nie mogła cię odprowadzić?
— Nie lubi, kiedy piję. Poszła do domu, kiedy zobaczyła mnie w tym stanie — wymamrotał mężczyzna, spoglądając z zaciekawieniem na cofającą się dziewczynę.
— Ja też sobie już pójdę — rzuciła dziewczyna, czując że nie ma już drogi ucieczki — za plecami miała tylko ścianę.
— Nigdzie jeszcze nie pójdziesz — mruknął, pochodząc jeszcze bliżej.
Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, który sprawił, że Granger zadrżała. Odeszła jej ochota na ucieczkę, chciała zostać tutaj, przyparta do muru i czekać na rozwój wydarzeń.
— Gdzie się podział twój chłoptaś?
— Miał coś do załatwienia z dyrektorem.
— I zostawił taki smaczny kąsek sam? Ja bym cię z pewnością nie zostawił — powiedział Mistrz Eliksirów, stając naprzeciw niej. Złapał jej ręce w nadgarstkach i uniósł do góry, uniemożliwiając jej swobodne poruszanie się. Hermiona poczuła, jak przeszywa ją dreszcz i miała nadzieję, że Severus na tym nie poprzestanie. — Wyglądasz dzisiaj pięknie, myślałem o tym cały wieczór. Masz takie piękne usta — wyszeptał wprost do jej ucha, palcem wolnej reki błądząc po jej twarzy.
— Przestań — wyszeptała ostatkiem sił, mając nadzieję, że nie posłucha jej prośby.
— Nie przestanę. Podoba mi się twoja uległość. Do tego chciałbym poczuć smak twoich ust — wysapał, zjeżdżając ręką niżej, aż zatrzymała się na jej talii.
Przyciągnął dziewczynę do siebie tak, że przywarła do niego całym ciałem. Na swoim udzie poczuła jego nabrzmiałą męskość, co jeszcze bardziej jej się spodobało. Powoli złożył na jej ustach pocałunek — nie było mowy o delikatności. Całował ją tak, jakby świat się miał skończyć, jakby od tego pocałunku zależało ich życie. Ich języki rozpoczęły dziki taniec, a Hermiona poczuła niesamowite podniecenie.
— Jesteś taka piękna... — szepnął pełnym pożądania głosem, przyciągając dziewczynę jeszcze bliżej. — Chętnie bym cię schrupał.
Nie wiadomo dlaczego te słowa otrzeźwiły Hermionę. Wyrwała się z uścisku mężczyzny i spojrzała na niego z przerażeniem. Kiedy absurd całej sytuacji dotarł do niej, rzuciła się biegiem do swoich komnat. Jeszcze przez kilka metrów słyszała bełkotliwe nawoływania profesora. Boże, co ja zrobiłam. Całowałam się ze Snape’em, tylko ta myśl krążyła jej po głowie.
***
Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przekręciła klucz i przywdziała na twarz charakterystyczną dla siebie maskę arogancji i obojętności. Nie mogła dać po sobie poznać, ze cokolwiek ją gnębi i spędza jej sen z powiek. Musiała zachowywać się jak zawsze — pełna pychy arystokratka, zupełnie oddana swemu panu. Nie miała innego wyjścia, od tego zależało jej życie i co najważniejsze, życie Dracona.
Po przejściu korytarza, usłyszała typowe szmery towarzyszące zebraniu śmierciożercow. Nie wiedzieli, po co zostali wezwani i każdy snuł przeróżne teorie. Ona tym razem wiedziała. Chciał wyżyć się za zdradę. Będzie torturować i zabijać bez opamiętania.
Tak, Draco zdradził. Było to zaskoczeniem dla niej, a tym bardziej dla Lucjusza, który w swoim synu widział swojego następcę u boku Czarnego Pana. Jednak Draco wybrał inną drogę i cieszyło ją to. Jako jego matka chciała dla niego jak najlepiej, chciała, by swoje życie spędził tak jak tego chce. Bez nakazów, wymuszeń, obowiązków i głupich nakazów.
Przez cały czas rodzice mówili jej, że musi poślubić innego czarodzieja czystej krwi i dalej propagować ich idee. Nie chciała tego, ale ugięła się pod naporem rodziny i przyjaciół. Teraz młody Malfoy będzie mógł żyć tak, jak zawsze chciał — pełnią życia.
Kiedy zapytała, dlaczego to zrobił, odpowiedział krótko — z miłości. Rozumiała go doskonale, ona sama dla miłości była w stanie umrzeć. Z miłości poświęciła się i zdradziła własnego męża i swoją najukochańszą córkę.
Bała się tego, co może się stać.Byłaby głupcem, gdyby się nie bała. Nie była tak dobra w oklumencji, jak Draco, zdołała jedynie ukryć te najważniejsze i najbardziej pogrążające ją wspomnienia. Na wierzch wypłynęła rozpacz po zniknięciu syna i strach o niego. Miała nadzieję, że to wystarczy i że zwiedzie Czarnego Pana, choć na chwilę. Przynajmniej do czasu, kiedy Draco będzie mógł spokojnie wyjść z ukrycia.
— Witaj, Narcyzo. Myślałem, że już się nie zjawisz — wyrwał ją z zamyślenia potężny baryton brązowowłosego mężczyzny.
— Ależ Rudolfie, nie mogłabym przegapić okazji, żeby się z tobą spotkać — odpowiedziała spokojnie, zajmując miejsce u boku swojego męża.
— Nie musisz być taka szorstka, ślicznotko. Chciałem cię tylko należycie przywitać.
— Jakie powitanie, taka odpowiedź, drogi szwagrze.
— Pani arystokratka oczekuje ukłonów?
— Przynajmniej. Gdyby nie moja siostra, byłbyś nikim, więc zamilcz i w spokoju czekaj na Czarnego Pana.
— Nikim? Tak jak ty, jestem czystej krwi! Nie jestem od ciebie gorszy — krzyknął mężczyzna, wstając.
Żyła na jego czole niebezpiecznie nabrzmiała, co dało kobiecie do zrozumienia, że posunęła się za daleko. Nie dała tego po sobie poznać i nadal wpatrywała się obojętnie w Lestrange'a. Miała nadzieję, że nim dojdzie do rękoczynów, jej mąż stanie w jej obronie. Lucjusz jednak siedział sztywno, wpatrując się w drzwi, jakby chciał uciec.
— Uspokój się, Rudolfie — niespodziewanie obronił ją Severus. Jego głos był zimny niczym lód, ale jednocześnie stanowczy i władczy. — Nie chcemy chyba niepotrzebnych awantur, które zdenerwowałyby Czarnego Pana.
— Nie wtrącaj się, Snape, nikt cię o nic nie pytał — warknął brązowowłosy, coraz bliżej wybuchu.
— Nie wtrącam się. Chcę tylko udzielić rady osobie mniej inteligentnej ode mnie — powiedział spokojnie Mistrz Eliksirów, taksując wzrokiem rozeźlonego do granic możliwości czarodzieja. — Chyba pamiętasz, co się stało ostatnim razem, kiedy próbowałeś rzucić na Narcyzę Cruciatusa? — po tych słowach twarz Rudolfa stężała, a jego nastawienie uległo diametralnej zmianie — oklapł i rozglądał się, nerwowo sprawdzając, czy w pobliżu nie ma Voldemorta.
Złość zastąpiło przerażenie, które w tej sytuacji było jak najbardziej zrozumiałe. Nawet malutkie, nieistotne zachowanie, mogło w ostateczności rozzłościć czarnoksiężnika.
— Dobra decyzja, Rufusie. A ty, Narcyzo, na przyszłość zostaw mało istotne uwagi dla siebie.
— Pierwszy lepszy mieszaniec nie będzie mówił mi, co mam robić.
— No, no, no. Widzę, że doszło tutaj do całkiem poważnej wymiany zdań — wysyczał Voldemort, pojawiając się niespodziewanie w drzwiach. Przy jego boku, jak zwykle, pełzła Nagini, sprawiając, że śmierciożercy stojący najbliżej drzwi umknęli w popłochu, zajmując swoje miejsce przy stole. — Nie mam jednak ochoty słuchać waszych głupich kłótni. Zebraliśmy się z innego powodu, prawda Lucjuszu? — mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia i rozejrzał niespokojnie. Wyglądał, jakby dopiero co zauważył przyjście Czarnego Pana.
— Nie wiem, o czym mówisz, panie — wyszeptał ze strachem.
— Nie udawaj niedoinformowanego, Lucjuszu. Otóż syn, mojego podobno wiernego sprzymierzeńca, przeszedł na stronę Zakonu Feniksa. Jakby tego było mało, od jakiegoś czasu przekazywał im informacje o nas.
— Panie, to niemożliwe — powiedziała Bellatrix, wstając.
— Zamilcz!
— Nie wiedzieliśmy o działaniach naszego syna, panie. Dla nas też było to zaskoczeniem.
— Nie chcę słuchać wymówek, Lucjuszu. Nie o to mi chodziło. Jestem wciekły i nie zamierzam pozostawić tego bez kary. Powinienem go zabić, ale on jakimś cudem uciekł.
Słowa te wywołały poruszenie wśród siedzących przy stole osób. Śmierciożercy wiedzieli, że teraz zdani są na łaskę i niełaskę swojego przywódcy.
— Może więc ty, Lucjuszu, przyjmiesz na siebie karę?
Malfoy drgnął i spojrzał ze strachem na Voldemorta. Chwycił pod stołem dłoń swojej żony i uścisnął lekko, jakby w niemym wołaniu o pomoc. Kobieta oddała uścisk, wpatrując się przed siebie. Nie odezwała się jednak ani słowem w obawie przed zdemaskowaniem.
— Panie... ja o niczym nie wiedziałem. Błagam...
— Czy to jest twoje tłumaczenie? Skoro tak, to zabawię się z twoją małżonką. Oglądanie jej śmierci będzie równie satysfakcjonujące — wysyczał mężczyzna z mściwą satysfakcją oglądając przerażenie na twarzy Malfoy'ow. — Co wy na to? A może ktoś inny z tutaj zebranych chce się zgłosić na ochotnika?
Wśród śmierciożerców rozległ się szmer. Żadne z nich nie spojrzało na swojego pana, w obawie przed potraktowaniem tego jako zachęty. Widząc to, Voldemort roześmiał się okrutnie, wzbudzając wśród zebranych jeszcze większy popłoch. Śmiech ten przeszywał całe ciało i przerażał chyba bardziej niż krzyk.
— Czyżby nikt nie był na tyle odważny? Chyba sam muszę wybrać ofiarę... Crucio.
***
Słońce powoli chowało się za horyzontem, a niebo zaczęło przybierać odcienie złota i purpury. Latarnie zapalały się jedna po drugiej, oświetlając pustoszejące ulice. Gdzieniegdzie widać było tylko bezpańskiego psa, szukającego resztek jedzenia na śmietniku.
W jednym z pięknych zadbanych domów siedziała młoda dziewczyna i obserwowała wspaniały zachód słońca. Od dawna nie miała już nawet odrobiny czasu dla siebie. Mimo że jej misja nie należała do najtrudniejszych, sprawiła jej niemały problem.
— Lavender, jesteś tam? — krzyknął czarnowłosy chłopak, schodząc w dół po schodach.
— W kuchni! — opowiedziała dziewczyna, mimowolnie poprawiając włosy. Na widok chłopaka uśmiechnęła się promiennie i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. — Masz ochotę na herbatę?
— Chętnie. Nie kłopocz się, sam zrobię. Zresztą, nie o herbatkę tutaj chodzi, prawda?
— Chciałabym porozmawiać. Jutro wracam — rzuciła dziewczyna, jakby od niechcenia, czekając na reakcję chłopaka. Jednak jedynie lekkie drżenie rąk zdradziło, że przejął się tą wiadomością.
— Jutro? Przydzielają mi kogoś nowego?
— Przenoszą cię do Nory, tutaj nie jest już bezpiecznie. Tam będzie wokół ciebie mnóstwo czarodziejów. Ja dostałam nową misję.
— Ja nie chcę mnóstwa czarodziejów, chcę tylko jedną czarownice — ciebie — powiedział Dudley, odstawiając filiżankę z herbata na stół.
Dziewczynę zdziwiło jego wyznanie, nigdy dotąd z taką otwartością nie wyraził swoich uczuć.
— Wiem, że boisz się czarodziejów, ale niestety, musimy cię przenieść.
— Nie o to chodzi.
— Więc o co? Ta sytuacja jest dla mnie trudna. Przez większość czasu się do mnie nie odzywałeś, a kiedy powiedziałam ci, że cię kocham, ukryłeś się w pokoju na trzy dni. Też już mam tego dość. Chcę trochę od ciebie odpocząć.
— Ale ja nie chcę, żebyś odchodziła. Chce, żebyś została przy mnie.
— Nie mogę... — wyszeptała dziewczyna, ukrywając twarz w dłoniach.
Wcześniej wiele dałaby za to wyznanie, jednak teraz było to ponad jej siły. Tyle razy ją zranił, uciekając i odtrącając ją, że nie była już w stanie tego znieść. Próbowała zbliżyć się do niego, ale zawsze kończyło się to fiaskiem. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, ale teraz nie mogła też żyć z nim.
— Lavender... ja cię kocham — wyznał chłopak, obejmując dziewczynę.
— Ja ciebie też, Dudziaczku.
______________________________Mam nadzieję, że rozdział nie jest bardzo beznadziejny. Według mnie to jeden z gorszych moich rozdziałów. Proszę Was o komentarze ;)
Dzięki nim mam ochotę pisać! :)