sobota, 4 kwietnia 2015

16. Narcyza

Był piękny niedzielny poranek — świat dopiero budził się do życia. Promienie słońca muskały konary drzew, które witały to lekkim drżeniem, spowodowanym przez wiatr. Nic nie zakłócało ciszy, oprócz cichego plusku fontanny. Nic nie zapowiadało, że ten tak cudownie rozpoczęty dzień, skończy się w zupełnie inny sposób.
Z okazałego, wiejskiego dworku wychodziła właśnie wysoka blond włosa kobieta. Na pierwszy rzut oka można było ocenić, że jest wyjątkowo zdenerwowana. Co chwila oglądała się za siebie i przystawała, słysząc choćby najmniejszy szmer. Szla powoli alejka prowadząca do majestatycznej, kutej bramy.
Mijała różnokolorowe rabaty kwiatów, zachwycające i dokładnie przemyślane. Nie było w nich miejsca na przypadek i chaos. Wszystko było idealne, jakby jakiekolwiek odchylenie od normy, miało podlegać karze. Było to jednocześnie imponujące i przerażające. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że mieszkańcy dworku byli istotami zimnymi, mechanicznymi, działającymi według ściśle ustalonego schematu. I nie pomyliłby się.
Kobieta usłyszała cichy szmer zza żywopłotu, obok którego właśnie przechodziła. Z szybkością, jakiej nikt by się nie spodziewał, wyciągnęła różdżkę i wycelowała w źródło dźwięku. Po chwili zza krzaków wyszedł piękny, biały paw, z wysoko uniesioną głową. Dumny niczym jego pan.
Postać odetchnęła z ulgą i dalej kierowała się do wyjścia. Kiedy już znalazła się przy bramie, rozejrzała uważne i otworzyła ciężką, żelazną furtę, która zaskrzypiała złowrogo.
Zaraz po przekroczeniu granic posiadłości, deportowała się. Celem jej podróży była niewielka wioska, zamieszkała wyłącznie przez ludzi podobnych niej- czarodziejów. Gdy tylko znalazła się na miejscu, zaciągnęła na głowę obszerny kaptur i ruszyła brukowaną alejką, wprost przed siebie.
Wzrok miała utkwiony w wielkim zamku, znajdującym się na końcu drogi. Kiedyś kochała to miejsce — było dla niej drugim domem, w którym mogla być sobą. Domem, gdzie nie musiała być taka, jak rodzice sobie wyobrażali. Teraz jednak powrót do Hogwartu otwierał, ledwo zabliźnioną, ranę w jej sercu. Nie chciała tu wracać, zalewały ja wtedy wspomnienia i uświadamiała sobie, jak bardzo zboczyła ze ścieżki, którą chciała podążać.
Gdy dotarła do wielkiej bramy, machnęła różdżką, mruknęła pod nosem zaklęcie i stanęła sztywno, oczekując. Po chwili zauważyła wysoką, chudą sylwetkę zbliżającą się do niej od strony zamku. Nie drgnęła — doskonale wiedziała, kto podąża w jej kierunku. Nie mówiąc nawet słowa, odwróciła się i ruszyła szybko w stronę skraju wioski, ku Wrzeszczącej Chacie. Postać ruszyła za nią, jednak w bezpiecznej odległości, jakby nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
Kobieta rozejrzała się i weszła do zniszczonego domku, a po chwili wahania towarzysząca jej osoba, zrobiła to samo. Kiedy już oboje znaleźli się w środku, blondynka zdjęła kaptur, a nieznajomy zapalił światło jednym pstryknięciem.
— Cóż takiego się wydarzyło, Narcyzo, że musiałem opuścić mury zamku o godzinie 5 rano?
— Wieczorem mieliśmy jakby zebranie. Miałam na bieżąco informować cię o nowych sprawach – powiedziała Narcyza, uważnie przyglądając się mężczyźnie. Nie chciała tutaj przychodzić, jednak nie miała innego wyboru.
— Zapewne wiesz, że jestem doskonale poinformowany, co się na nim działo — odpowiedział Dumbledore, lekko już poirytowany.
— Wiem, jednak nie chodzi mi o zebranie z udziałem Czarnego Pana. W tym uczestniczyli tylko członkowie... rodziny. Nikt z zewnątrz nie miał na nie wstępu. To był pierwszy raz, kiedy Bella chciała się z nami spotkać na osobności.
— Bellatrix chciała się z Wami spotkać na osobności? — zapytał zaciekawiony starzec. Widać było, że nie spodziewał się takiej wiadomości.
— Tak — westchnęła ciężko. Nie chciała mówić mu o czymkolwiek, jednak miała nadzieje, że uda jej się coś wytargować w zamian za te informacje. — Bella chciała porozmawiać o Draco i Weasley'u. Ona wie, że mój syn został ukryty przez członków Zakonu Feniksa, przez ciebie.
— Zdziwiłbym się, gdyby się nie domyśliła. A jeśli nie ona — to Tom. Takie rozwiązanie było dość oczywiste, zważywszy, ze Draco został przyłapany na szpiegowaniu dla mnie.
— Nie o to mi chodziło. Ona... ona wie, że Draco jest w Norze.
— W takim razie ma dość przestarzale informacje. Draco nie ma w domu Weasley'ów. Znajduje się w innym bezpiecznym miejscu.
— A będę mogla się z nim zobaczyć? — zapytała kobieta z błagalną nutą w glosie. Brakowało jej syna, miała nadzieje, że zamieni z nim chociaż kilka slow, że upewni się o jego bezpieczeństwie.
— Nie sadze, żeby było to konieczne – rzekł twardo Albus. Nie mógł dopuścić, żeby wiedza o miejscu pobytu młodego Malfoya została ujawniona.
— Dlaczego? Dlaczego nie mogę spotkać się z własnym synem?!
— Krzyki są zbędne. A jeśli to wszystko, co miałaś do powiedzenia to na darmo marnowałaś mój cenny czas – powiedział sucho dyrektor. Myślał, że kobieta zdradzi mu jakąś ważną informacje, podczas gdy to, co mówiła, było zupełnie bezużyteczne.
— Nie to było głównym punktem zebrania - powiedziała zrezygnowana Narcyza. - Chodziło o Syriusza. Zamierza go zabić.
— Nie będzie to taki proste. Zapewniam cię, że Syriusz jest bezpieczny. Ktoś ciągle go pilnuje, nic mu się nie stanie.
— Leży na 4 pietrze w pokoju 448, zaraz obok donicy z fruwokwiatem. Na jego sali nie ma innych pacjentów. W sali obok znajduje się trzech — Barabasz Mitchel, Emma Hodgins i Lance Bay. Lekarz przychodzi do niego co godzinę — bada jego czynności życiowe i w razie potrzeby podaje nowe leki. Pilnują go dwie osoby pod peleryną niewidką, zmieniają się codziennie o północy i w południe. Mam mówić dalej?
— Skąd wiesz o tym wszystkim? — zapytał dyrektor ze stoickim spokojem.Informacje te znane były jedynie kilku członkom Zakonu, a lekarze nie wiedzieli kim jest tajemniczy pacjent.
— Cóż, to dość proste. Macie w swoich szeregach szpiega. Nie jestem w stanie powiedzieć kim on jest, bo Czarny Pan bardzo dba o anonimowość nowych członków.
— Słyszałem o jego nowych metodach. Nowi członkowie nie pokazują swojej twarzy nikomu, prawda? Chyba przestaje Wam ufać.
— Twój ukochany Severusik też nie zna ich twarzy — odrzekła ironicznie, z zadowoleniem obserwując gniew czający się w oczach jej rozmówcy.
- Zapewne bardziej ufa jemu niż Tobie. W każdym razie uważam, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Wracaj do siebie zanim Bella i Lucjusz zorientują się, że zniknęłaś — powiedział i nie zważając na protesty rozmówczyni, wyszedł, zostawiając oniemiałą kobietę samą.

*****

Krótki rozdzialik, ale nie wiem jak wrócić do tego bloga. Może kiedyś się uda... Tęsknię trochę za pisaniem, ale praca, szkoła i narzeczony zabierają mi cały mój czas.

3 komentarze:

  1. Pisz, kiedy masz czas i ochotę, najważniejsze, żeby Ci to sprawiało radość :)
    Albus trochę ostro Cyzi powiedział... nie, żeby nie zasłużyła, skoro ciągle jest w szeregach Voldemorta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że tylko jest jeden komentarz, więc sama pokuszę się o zostawienie Ci notatki.
    Masz cudowny styl, podoba mi się jak prowadzisz akcję. Od czasu do czasu sprawdzam, czy dodajesz rozdziały- i wyobraź sobie mój zachwyt, gdy znalazłam ten powyżej. Cieszę się, że nie zapominasz o blogu, byłoby wielkim marnotrawstwem zaprzestanie jego pisania.
    Rozdział fajny, chociaż oczywiście wolałabym jakąś milutką sytuacją między Sevem i Hermi, ale... uczucia matki zawsze spoko ;) Dumb jak zwykle menda. Ron powinien oberwać. Chętnie bym też zobaczyła co dalej z Dudziaczkiem i Lav ;)
    Mam nadzieję, że wena będzie Ci sprzyjać. Nie mogę się doczekać, co jeszcze wymyślisz :)
    Pozdrawiam Cię i czekam na więcej,
    ~~Margo

    OdpowiedzUsuń
  3. Absolutnie fantastycznie. Ehhh, ciężko pisze się komentarze, pod pracą, której nic nie brakuje. Ciesze się, że wróciłaś. :D Powodzenia ^-^ ~Vulnera

    OdpowiedzUsuń